Rozdział 10

61 5 2
                                    

Rozdział dedykuję: Alyss1213

Dobiegłam do aktualnej kryjówki Toma. Znajdowała się za wielkim głazem.
- No hej - powiedziałam. - Jak leci?
- Jeżeli nie liczyć możliwości zabicia przez Isk, albo zaczarowanego, zmutowanego dzika to spoko.
- CO!? Jakiego Isk!? Jakiego dzika!?
- Tego... - wskazał na besię wielkości 1,5 m wzrostu z półmetrowymi wykręconymi kłami. Rył ryjem ziemię i szturchał ją tylną racicą. A najdziwniejsze było w nim...
- Tom... czy on jest RÓŻOWY!?
- Tak. A Isk - mówił tak cicho, że ledwo słyszałam - to wielka Wiewiórka. Jest jeszcze gorsza od Candy'ego.
- Nazwaliście go Candy? A Wiewiórka jak się nazywa?
- Winniczka.
- Nie było lepszej nazwy? Na przykład: Wielka Zmutowana Wiewiórka Z Największych Otchłani Piekła albo coś w ten deseń? Serio? Winniczka?
- Cicho! Bo Candy usłyszy! Taką nazwę nadał jej Tamiz.
- Kto to? Kolejne porąbane zwierzę? - znikąd pojawiła się burzowa chmura a z niej błysnął piorun.
- Tak konkretnie to bóg wilków i magii.
- No nie. To są jakieś jaja! - powiedziałam to chyba ciut za głośno, bo Candy odwrócił w naszą stronę swe małe oczka i ruszył z racicy. Dosłownie.
- Hej! Wieprzowinko! Kotlecie! Co się tak wolno ruszasz? Racice ci zdrętwiały, co!? - wrzeszczał jak szalony Tom. Wyskoczył zza kamienia i w jednej chwili nastąpiła przemiana w wilka. Zaczął uciekać i... Wpadł prosto na złotą wiewiórkę imieniem Winniczka. Złapała go i chciała go zabrać do nory, którą już zdąrzyła wykopać. Wtedy nastąpiło coś niesamowitego. Złapałam patyk leżący obok, a on wydłużył się w rozdwojoną na końcu, białą laskę idealnie dopasowaną do moich rozmiarów.
- Hedżo nemi. Hedżo passa. Parnipicate. - wymówiłam bez zająknięcia się. Poczułam przyjemne prądy przepływające przez moje ciało. Wiewiórka wypuściła Toma. A potem była ciemność.

- O! Obudziłaś się! Poczekaj, dam ci mafi i pogadamy. - powiedziała srebrna wilczyca. Trąciła pyskiem stołek na kółkach na którym stał kubek. Z kubka zaś, wydobywała się aromatyczna woń mięty z dodatkiem... czekolady? Zwierzę które się mną opiekowało nazywało się Samantha (przydomek: Wielka Uzdrowiciela).
- G-gdzie jestem? - pomyślałam chwilę (co było trudne, zważywszy na mój stan psychiczny i fizyczny. Byłam wyczerpana do granic możliwości, a w głowie mi dudniło).
- Kim ja jestem?
- Jesteś w moim namiocie. Tym mieszkalnym, bo szpitalny jest całkowicie zajęty. Kim ty jesteś? Najprawdopodobniej magiem. I to potężnym.
- Jak? Przecież jestem półwilkołakiem.
- Okazało się, że wszystko co dotychczas przechodziłaś to iluzja. Jakiś inny, wrogo nastawiony mag cię zaczarował. Musiał być to potężny mag, bo tylko potężni magowie są w stanie sprawić, żeby iluzja stała się materialna, można było w związku z nią odczuwać emocje i bóle. Ale był niedoinformowany. Zaczarował cię gdy miałaś 14,5 roku, a zwykły wilkołak przechodzi przemianę w wieku lat szesnastu.
- Ale Cat...
- Cat ma 21 lat. Powinnaś była się tego domyślić. Ty, hm, masz w sobie potężną moc. Och, proszę, oto twoja różdżka. Muszę przyznać, trafiła ci się piękna. Ale ty jesteś jedynym magiem w naszej ekipie. Co prawda uzdrowicielstwo to też pewien rodzaj magii, ale nie ten sam, więc nie bardzo pomogę. Znam tylko kilka podstawowych zaklęć. Reszty musisz się nauczyć sama.
- O bogowie! Dziękuję, Smantho.
- Proszę kochanie. A teraz śpij. Położyła mi łapę na czole, a ją momentalnie usnęłam. Był to sen bez snów. Dobranoc...

Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału! Mam nadzieję, że te ponad 500 słów to wynagrodzi. Teraz rozkręca się akcja. Na medii Samantha.
Do następnego!
Berry

Tajemnice Wilczego Rodu [Zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz