Rozdział 12

68 4 4
                                    

Wstałam z mojego łóżka i popędziłam za Tomem. Spodziewałam się ujrzeć blade istoty w czarnych pelerynach, a jednak. To były dwumetrowi, umięśnieni faceci w stroju koszykarskim. Większość z nich była łysa. Jedyne co ich różniło od Lakers'ów to wielkie kły. Nie były to takie zwyczajne, jak u wilkołaków. Biła od nich zielona poświata i skapywał takiż jad (jak u węży).
- Cat... czy to na pewno wampiry. One są... takie inne niż Dracula.
- Ana... To nie średniowiecze. Tak samo jak się zmienia moda, tak samo zmieniają się wampiry. - Tak. Cat wszystko porównuje z modą. Na bal szóstoklasisty chciałam się ubrać w luźny, czarny crop-top, niebieskie, przetarte pumeksem jeansy i martensy, ale ona wcisnęła mnie w czarną bluzkę z koronkowymi rękawami sięgającą za pępek i białą tiulową spódniczkę. Włosy upięła w wysoki, ładny kok i zrobiła delikatny makijaż. Była ekspertką modową.
- Spoko. Mam rozumieć, że wśród dzików modny jest różowy, wielkie zmutowane wiewiórki kochają wilki, a wampiry uwielbiają kosza. To wszystko jest bardzo normalne. - w tej samej chwili roztrzaskała się koło mnie skała. Drugą już leciała - prosto na Cat.  - Kemarito! - przed moją laską pojawiło się niebieskie, prześwitujące koło na którym skała się roztrzaskała. Niestety Sam nie miał tyle szczęścia. - Nie! NIE!!! - krwiopijca porwał Sama, który utknął w półprzemianie i cisnął o gigantyczny Dąb. Wilkołak osunął się nieprzytomny na ziemię. Podbiegłam do niego. Przyłożyłam mu rękę do nadgarstka, ale ledwie wyczułam puls.
- Ana... zmierzam do Sali Poległych. - wychrypiał. Wyjął z kieszeni malutką buteleczkę. - Masz tu fiolkę. Dusze mają niesamowitą moc... i przydają się do zaklęć. Weź moją. Niech się przyda i nie pójdzie na marne. Po-powiedz Tamowi, że się starałem. Proszę... nie zapomnijcie o mnie. - po tych słowach wyzionął ducha. Dosłownie. Biała smużka magicznej mgiełki popłynęła ku niebu. Gdy nadtawiłam fiolkę - wleciała do niej. Moja łza również znalazła się w naczyniu i mgiełki przybrała barwę błękitną. Narysowałam na czole poległego hieroglif - oko Horusa. Rozbłysnął słabym światłem i zgasł. Sam umarł. Ja... wiem, że to dziwnie brzmi, ale przyjęłam tą wiadomość spokojnie. Bitwa toczyła się dalej. Musiałam pomóc.

Wampirów było z tuzin. Najgorsze było to, że nie znałam zaklęć. Improwizowałam.
- Estanti caprio! - pierwszy zamienił się w konfetti. Lepszy rydz, niż nic. Drugi... miał twarz taty. To tylko iluzja. Mówił głos w mojej głowie. Trudno mi było w to uwierzyć, ale wypowiedziałam zaklęcie.
- Perro joko fathi masdo eerba wis! - jedyne co pamiętam to to, że wszystkie wampiry zniknęły, a do mnie poleciał biały jak śnieg smok. I znowu była ciemność. Co ja mam z tym mdleniem? Wylądowałam na kaktusie. Au.
- Anabeth... złaź z tego kaktusa. - powiedział smok. Znaleźliśmy się na pustyni z pojedynczym kaktusem, na którym wylądowałam. Jeszcze raz: au.
- Nie wylądowałam tu na własne życzenie. - burknęłam.
- Przedstawię się. Jestem Kappe, bóg słońca i pustyń.
- Na pewno. Nie przeczę. - ciągle byłam zła o kaktusa.
- No i kaktusów.
- Ha, ha. Ubaw po pachy.
- Zabrałem cię tu, aby... porozmawiać z tobą.
- Każdy bóg mnie zabiera w jakieś dziwaczne miejsca, aby że mną porozmawiać.
- Znasz może Kappę? To moja bliźniaczka, patronka Egiptu, piramid, faraonów i hieroglifów.  Jakby matka Adpida nie mogła dać lepszych imion. Kappa i Kappe... phi! No to teraz już wiesz skąd się wzięła sportowa firma Kappa. Tak. Na czym skończyłem? Ach... jej cząstka jest w tobie.
- ŻE CO!?!?
- Cząstka bogini Egiptu jest w tobie. Dzięki niej potrafisz bezbłędnie wymawiać egipskie zaklęcia. Ja też muszę sobie znaleźć śmiertelnika. Najlepiej Tuarega.
- Odbiegasz od tematu. Znowu!
- To nie jest nic złego, że masz ją w sobie. To cię wzmocni, ale nie daj jej zawładnąć twoim umysłem. Masz tu mój amulet. - podał mi białego smoczka. Zamruczał przyjaźnie w mojej ręce. - Powiedz: katrepio!
- Katrepio! - smoczek zamienił się w biały naszyjnik w kształcie smoka.
- A teraz: Oipertak!
- Oipertak! - znów biały smoczek. Wypowiedziałam zaklęcie naszyjnikowe.
- Anabeth. Aram ukryty jest gdzieś, gdzie światło słońca nie dochodzi, a jest ciepło. Znajdź go. White ci w tym pomoże. Bądź zdrowa, przyjaciółko i ty Kappo, moja siostro też! - obraz rozpłynął się.

- Ana! To było... Niesamowite! - Cat szalała z radości. Muszę przyznać, że kasztanowiec pod którym leżała był całkiem wygodny. - Zrobiłaś reimar! Mam przyjaciółkę która umie zrobić reimar! - z tego co się od niej dowiedziałam, była to bardzo żadka moc magiczna. Jej siła jest tak potężna, że potrafi przetrwać w czarnej dziurze. Nie będę tego próbować.
- Cat. Idź do Lucy i zmieniamy kierunek na Egipt. Pomścimy Sama, uratujemy Arama i świat.
- Pomścimy... - w jej oczach zebrały się łzy. Jest emocjonalną dziewczyną.
- Tak... Sam nie żyje. - opowiedziałam jej całe zdarzenie i wizję.

Specjalnie dla ciebie Alyss1213. Wedle życzenia. No i rozpoczęła się akcja :3
Do następnego!
Berry

Tajemnice Wilczego Rodu [Zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz