Rozdział 10

42 3 0
                                    

Czas leciał nieubłaganie szybko, a pogoda za oknem zamieniła nastrój w ponurą jesień. Liście straciły na swojej żywej barwie, a pogoda co raz częściej dogadzała miasto przelotnymi opadami. Pomimo tego, że większość osób nie lubiła tej pory roku to ja uważałam ją za swojego sprzymierzeńca. Nie bez powodu porównuję tę porę roku do siebie. Jesień też płacze za pięknymi pogodnymi dniami, za ciepłym słońcem. Cierpi tak samo jak ja.

Stojąc przy oknie, wpatrywałam się w widok słońca skrytego za szarym niebem. Nawet nie zwracałam uwagi na swoich studentów, którzy pisali dzisiaj kolokwium. Zdawałam sobie sprawę, że będą chcieli ściągać i wyjątkowo pozwoliłam im na to.

W przyszłości i tak zostaną z tego zweryfikowani, przez co większość nie udźwignie ciężarów zawodowych.

Dla mnie liczą się statystyki i jeżeli będą one wyższe to dostanę premię. Dla mnie to są plusy, dla studentów również bo zaliczą jedno z wielu zaliczeń, które planuję zrobić w tym semestrze dla tej grupy.

— Pozostało pięć minut — spojrzałam na tarczę swojego złotego zegarka. — Maksymalnie siedem minut ze sprawdzeniem czy wszystko jest zaznaczone — w pomieszczeniu rozniosły się głosy niezadowolenia.

Kolejny raz przeszłam się po całej auli udając, że jednak pilnuję podopiecznych. Na mojej twarzy pojawił się znikomy uśmiech, gdy w rogu pomieszczenia zauważyłam studentkę, która usilnie próbowała przekazać odpowiedzi koleżance z rzędu przed nią.

Pomimo, że mój okres studencki minął już dawno to bardzo dobrze pamiętam jak razem ze swoją grupą znajomych wymyślaliśmy kolejne to pomysły do ściąganie. Nie zawsze były dobre ale młodość rządzi się swoimi regułami i było tak też w moim przypadku.

— Proszę odłożyć długopisy i podać kartki do przodu. Kolokwia postaram się sprawdzić do końca tygodnia, a państwo proszę o przygotowanie się na kolejne zajęcia, na którym będziemy rozwiązywać kazusy — zeszłam ze schodków i podeszłam do biurka, na które wręczono mi kartki. — Na dzisiaj to wszystko, do widzenia.

Po sali rozniosły się głosy studentów, którzy zmierzali do wyjścia z pomieszczenia, a ja odetchnęłam z ulgą. Były to moje przedostatnie zajęcia na dzisiaj, a w międzyczasie miałam półgodzinne okienko. Dodatkowo miałam zostać dłużej na wydziale przez stertę dokumentów, które muszę wypełnić.

Regulamin naszej uczelni stanowczo zabraniał zabierać jakikolwiek dokument do domu pod pretekstem zgubienia go albo ukazania nieupoważnionym osobom spoza uczelni i takim oto sposobem będę musiała siedzieć do wieczora.

Pozbierałam kartki z biurka i wsadziłam do torebki, a następnie wyszłam z auli. Na korytarzu nie było ani jednej żywej duszy i jedyne co było słychać to stukot moich szpilek, który roznosił się echem po korytarzu.

Zatrzymałam się przed masywnymi drzwiami swojego gabinetu i otworzyłam je kluczem. Powolnym krokiem weszłam do pomieszczenia i zamknęłam za sobą drzwi.

Dzisiaj jestem od samego rana, przez co zmęczenie daje o sobie znać, jednak mając chwilę przerwy zabrałam się za dokumenty, które niewątpliwe czekają na uzupełnienie.

Zasiadłam przed masywnym, ciemnym biurkiem i ze świstem wypuściłam powietrze. Nienawidziłam papierkowej roboty, a w moim zawodzie jest jej od groma, dlatego nie zwlekałam dłużej i założyłam okulary w czarnych oprawkach na nos, a następnie wzięłam do ręki jedną z kartek ze stosu teczek.

Oczywiście nie było to nic interesującego. Większość dokumentów była związana z funduszem uczelni, który ma być przeznaczony na poszczególne oddziały lub stypendia dla najlepszych studentów na naszym wydziale.

Akt uwolnienia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz