Rozdział 4 - Tamta dziewczynka

200 11 0
                                    

- Maja! - słyszę krzyki zza drzwi. - Maja, czas wstać!

Niechętnie podnoszę się, żałując, że w nocy obudziłam się i wyłączyłam muzykę. Przynajmniej nie musiałabym wysłuchiwać nawoływań matki. Człapię się do łazienki. Myję twarz, osuszam ją, robię czarne obwódki wokół oczu - wiem, że to rozwścieczy moją rodzicielkę - i wychodzę. Zakładam wyjęty z garderoby znienawidzony mundurek. Plecak ozdabiam ukochanymi przypinkami, czego nie miałam czasu zrobić wcześniej. Jeszcze tylko grube skarpety, czarne glany czternastodziurkowe  i gotowe. Włosy pozostawiam w spokoju. Mój błąd, że po nocnym prysznicu ich nie wysuszyłam, ale przecież teraz nic już z nimi nie zrobię.

- Jak ty wyglądasz! - woła matka, gdy wchodzę do kuchni, głośno tupiąc. Plecak mam przewieszony przez ramię, na wypadek, gdyby miała się powtórzyć sytuacja z wczoraj.

- Tak jak zawsze. - odpowiadam, wyciągając mleko sojowe z lodówki. Piję prosto z kartonu i bekam głośno.

Karolinka wzdryga się, zniesmaczona.

- Wolałabyś, żebym wyglądała o tak? - pytam, wskazując palcem na dziewczynkę.

- Tak. - odpowiada matka stanowczo.  - Wolałabym, żebyś wyglądała dokładnie tak, jak twoja siostra.

- Nie jest moją siostrą.  - syczę. Nie mogę dać po sobie poznać, jak bardzo mnie zabolało. Wychodzę z pomieszczenia. Po drodze potrącam matkę ramieniem i kopię w krzesło Karolci tak mocno, że ta wylewa na siebie łyżkę mleka, która była akurat w drodze do jej ust. Kątem oka widzę, że mała jest o krok od rozpłakania się. Dobrze jej tak. - Czekam w samochodzie!

Trzaskam drzwiami.

No i jestem gotowa wcześniej.

Za cholerę nie chce mi się iść do szkoły, a tym bardziej do snobowiska. Już wolałabym spędzić cały tydzień w starej budzie. Ale z drugiej strony, straciłabym okazję do rozmowy z Patrykiem. Coś w tym chłopaku mnie zafascynowało, cały wieczór o nim myślałam. To znaczy, w przerwach pomiędzy nieludzkim cierpieniem po stracie najbliższej mi osoby.

Przez kilka minut łażę po podjeździe bez celu, zanim reszta raczy się zjawić. Karolcia nawet na mnie nie patrzy, jej brat natomiast posyła mi potępiające spojrzenia.

- Pogięło cię? - pyta cicho, przytrzymując za ramię.

- Już dawno. - odpowiadam, wyszarpując się.

Tym razem zajmuję miejsce pasażera na przodzie. Zasznurowuję usta i uparcie wpatruję się przed siebie. Dobrze wiem, że jeśli spojrzę na małą, mój gniew ustąpi a ja sama rzucę się żeby ją pocieszać.

Do szkoły dojeżdżamy szybko.

Wysiadam z samochodu najszybciej, jak to możliwe, żeby Tomek mnie nie dopadł. Popycham ciężkie drzwi wejściowe i wpadam do holu. W szatni jak zawsze czeka ta sama pracownica. Zostawiam tylko kurtkę, którą kazali mi wziąć z domu. Zapomniałam wspomnieć : jedyną dobrą rzeczą w tej placówce jest fakt, że nie musimy zmieniać butów. Pracuje tu wystarczająco dużo osób i dyrekcja uważa, że płaci im wystarczająco dużo, żeby wymagać ogarnięcia tego bajzlu. Już sobie wyobrażam, co tu się dzieje zimą...

Na schodach na pierwsze piętro, gdzie według planu mam pierwszą lekcję, spotykam pana Maranzano.

- Hej, co robiiisz! - oburza się, gdy trącam go ramieniem. Szybko jednak orientuje się, kim jestem, więc dodaje : - Sory. Nie poznałem cię w...

- W tym makijażu. - kończę za niego, unosząc wysoko brwi.

- Tak. - zgadza się. - Jak ci się tu podoba?

Prycham.

- Serio, o tym będziemy rozmawiać?

- Tak. - przyznaje zmieszany. - A co innego?

Dają o sobie znać naleciałości z innego języka i zdenerwowanie. Mimo tego, jego akcent nadal jest cudowny i uroczy... Coś czuję, że dogadanie się z nim wcale nie będzie takie proste.

- No nie wiem... - zamyślam się. - Wczoraj nie dokończyłeś mi opowieści o swoim fascynującym życiu. - przypominam mu.

Zatrzymujemy się przed klasą. Rzucam plecak na podłogę, chociaż nikt inny tego nie robi.

- No tak... - uspokaja się. - To co chciałabyś wiedzieć?

- Wszystko, od początku do końca. - decyduję.  Dociera do mnie, co powiedziałam. - To znaczy, aż do teraz.

Czuję, że się rumienię. Szlag. A mogłam poświęcić chwilę na "przypudrowanie noska".

- Nie wiem, czy starczy nam czasu.

- Mamy cały dzień. - zauważam. - A po szkole możesz przyjść do mnie.

Te słowa wydostają się z moich ust szybciej, niż zdołam je powstrzymać.

Cholera, cholera, cholera!

Wbrew moim obawom, chłopak się uśmiecha.

- To jesteśmy umówieni. - oznajmia.

Jezu... ten uśmiech jest piękny.

- Okej. - zgadzam się, starając opanować. Tak zachowywałam się tylko przy jednej osobie, całe lata temu, w zupełnie innym życiu... - A teraz mów.

- Muszę? - pyta ostatni raz. Żywiołowo kiwam głową, aż rude kosmyki opadają mi na oczy.

Siadamy obok siebie pod ścianą. Do lekcji jeszcze piętnaście minut, więc mam nadzieję, że chłopak się wyrobi i nie będzie musiał przychodzić do domu Andrzeja.

- Urodziłem się w Łodzi. - zaczyna swoją przemowę głosem rasowego narratora. Nie mogę oderwać uwagi. - Na blokowisku. Podobno nieciekawa okolica, tak mówiły starsze dzieciaki w bidulu... i taka jedna dziewczynka, z którą się przyjaźniłem w podstawówce. No bo wiesz, ona mieszkała w białym domku jednorodzinnym, z tą swoją jedną rodziną... i wielkim, czarnym psem. To był chyba rottweiler. Do tej pory się zastanawiam, dlaczego mnie zapraszała...

- Moment!- przerywam mu po raz kolejny. Za dużo fragmentów zaczyna pasować. - Wychowałeś się w łódzkim bidulu? W którym?

- O ile mnie pamięć nie myli to był dom małego dziecka w Łodzi numer 2, przy ulicy...

Teraz jestem już pewna.

- Kwiatowej. - kończę.

- Skąd wiedziałaś? - chłopak robi wielkie oczy.

- Bo to ja byłam ta dziewczynką z domku jednorodzinnego, która tak narzekała na blokowiska. - ujawniam.


Ta-dam! Kto się spodziewał takiego obrotu akcji? Kochani, wiem, że za wcześnie wyjaśniam jedną z zagadek, ale nie chcę, żebyście to na niej się skupiali.

Teraz muszę wyznać wam jedną rzecz. Część faktów o bohaterce, zdarzenia z jej wspomnień zaczerpnęłam ze swojego życia. Sporo nazw i imion poprzekręcałam, większość tego, co dzieje się w teraźniejszości Mai to konfabulacja, rzeczy które tylko sobie wyobraziłam w trakcie weny, albo te, które chciałabym, żeby się spełniły.

Nie wierzę w cuda, ale to mój ostatni sposób na pojednanie się z przeszłością. Gdyby ten, o kim piszę, w przedziwny sposób znalazł tą historię... Cóż, tajemniczy chłopaku, wiedz, że o tobie pamiętam.

Nadzieja umiera jako ostatnia, prawda?

Liczę, że nawet jeśli nie do końca rozumiecie moje pobudki, to przynajmniej podoba wam się to opowiadanie, jako zwykła fikcja literacka, kolejna historia o wymyślonej dziewczynie i chłopaku, z ich wymyślonym życiem.

Tak, czy inaczej...

Do zobaczenia wkrótce :)


Nowa rodzinaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz