Rozdział 11 - w pudełku

130 5 0
                                    

Wgapiam się znudzona w szare ściany pomieszczenia. Są tak samo brzydkie, szare i brudne, jak dwie sekundy temu.

Siedzę na niewygodnym, metalowym krześle, ze stopami obutymi tymi samymi glanami do kolan opartymi o niewygodny, metalowy stół. Ręce już dawno założyłam na piersiach w defensywnym geście. Raz po raz nuciłam, a czasami nawet głośno śpiewałam "They don't care about us" Michaela Jacksona. Przed oczami mam ten teledysk w wersji więziennej. MJ z kajdanami na rękach, związany łańcuchem. Więźniowie wykonujący ten niesamowity układ.

- Dobrze się bawisz, Maju? - pyta wysoki, łysy mężczyzna, wchodząc do pomieszczenia. Ma na sobie granatowy mundur. I zarozumiały uśmieszek na gębie. Pewnie myśli, że wygląda potężnie, tymczasem jest kolejnym burakiem.

- Dla ciebie panno Ogrodnik. - pouczam go.

- W dokumentach jest Maja Markowska.

- Kolejny nienormalny... - wzdycham. - Chyba lepiej wiem, jak się nazywam, prawda?

Ja wiem. Nie wolno się kłócić z policjantami, bo cię będą trzymać w areszcie do śmierci i jeden dzień po niej, ale mam taką ochotę zetrzeć uśmiech z... twarzy tego faceta, że nie mogę się powstrzymać.

- Radziłbym uważać na słowa. - mówi zimnym tonem. - Trafiłaś tu za kradzież. Jesteś niepełnoletnia, a znaleziono cię pod wpływem alkoholu. Dużej jego ilości. Badania wykazały prawie dwa promile. Byłaś w obcym domu bez wiedzy rodziców o pierwszej w nocy, w dodatku twój stan i zeznania światków wskazują na to, że uprawiałaś seks, chociaż nie masz ukończonych...

- Ten gościu próbował mnie zgwałcić! - przerywam mężczyźnie. Pieprzyć znajomości, nie odpuszczę Markowi tego numeru.

-Świadkowie twierdzą, że poszłaś z nim dobrowolnie...

- Kim są ci świadkowie? - dopytuję. - Masz na myśli stado pijanych nastolatków? Oni chyba nie są zbyt wiarygodni.

- Większość z nich pochodzi z dobrych, szanowanych domów...

- Wiesz, kim jest mój ojczym? - wyrywam się. - Andrew Markowski. TEN Andrew Markowski. Zrobi wam tu jesień średniowiecza, jak się dowie, że mnie przetrzymujecie!

Blefuję. Jasne, że blefuję. Ale poprzednim razem - co prawda było to w innym mieście - wystarczyło, żebym wspomniała o nowym mężu matki, a już mnie wypuścili, trzęsąc gaciami ze strachu.

- Kontaktowaliśmy się już z panem Markowskim. - oznajmia policjant, nadal spokojnym głosem. - To on zgłosił kradzież jednośladu należącego do jego syna, którym jeździłaś bez uprawnień. Na wstępie zaznaczył, że nie zamierza się za tobą wstawiać. Nie da ci żadnego poświadczenia. Żadnego ciągania za sznurki na wyższym szczeblu, żadnych kopert podawanych pod stołem. Słowem, jesteś zdana sama na siebie.

- Należy mi się adwokat. - to moja ostatnia szansa. Prawnik Andrzeja jest geniuszem, na pewno mnie wyciągnie.

Taaa.. dostałam adwokata. Z urzędu. Jakiś przypadkowy gościu, z przypadkowymi umiejętnościami. 

Zbliża się już wieczór, a ja nadal siedzę na komisariacie. Podczas porannej rozmowy z papugą - czytaj prawnikiem - usłyszałam, że mogę sobie pomóc, składając zeznania przeciwko niedoszłemu gwałcicielowi.

Nie chciałam sypać. Za dużo śmieci mogło przy okazji wysypać się na mnie. Poza tym nie jestem jakimś pieprzonym kapusiem. Tak powiedziałam aspirantowi Jakiemuśtam, który mnie przesłuchiwał. Ale po całym dniu, mając za jedyną rozrywkę ciskanie o ścianę kauczukową piłkę, którą przemyciła dla mnie uczynna sprzątaczka, mam dość. Zmarzłam, wynudziłam się i zdecydowanie potrzebuję kąpieli.

Nowa rodzinaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz