Rozdział 42 - Ramię W Ramię

74 3 3
                                    

Od czasu tamtej rozmowy z Andrzejem, kilka dni temu, sporo się pozmieniało. Przede wszystkim, postanowiłam dłużej z nim nie walczyć. To nie tak, że bezgranicznie zaufałam ojczymowi, albo że pozwoliłam mu zająć miejsce ojca. Fakt, nazwałam go tatą. Ale tatów, w przeciwieństwie do ojców, można mieć wielu.

Jak to możliwe?

Już wyjaśniam:

Według mojej definicji ojciec to ktoś, kto cię spłodził. To jego geny masz w sobie. A tata to ten, co cię wychowywał. W prawdzie przez większość życia wychowywał mnie biologiczny ojciec, właśnie ten, którego nazywałam swoim jedynym tatą, ale dotarło do mnie, że Andrzej przejął jego rolę. Poświęcał mi czas, uwagę, troszczył się o mnie. Nauczył mnie czegoś. W pewien pokręcony sposób starał się chronić mnie przed towarzystwem w jakie wpadłam - nawet jeśli później popchnął mnie za zgodą policji w takie samo bagno, to wciąż się mną opiekował.

Nie umiem teraz wyjaśnić tego tak, żeby nie wyszło, że staram się Andrzeja wybielić. Popełnił całą masę błędów, ale ja też je popełniłam. No i ma na koncie jedną wielką zasługę: broni mnie przed matką.

Dopiero teraz to zauważyłam. Za każdym razem, gdy coś odwinęłam, to on rozstrzygał sprawy. Wydawało mi się, że po prostu lubi mieć kontrolę, albo że chce mnie udupić, ale w gruncie rzeczy za każdym razem obchodził się ze mną łagodniej niż moja rodzicielka.

Powinnam być mu wdzięczna i szanować go chociażby za to.

Tak więc koniec wojen o nazwisko. Mogę pozostać Mają Markowską, już mi to nie przeszkadza. Pamięć o ojcu, którego grób odwiedziłam zaraz po rozmowie z Andrzejem, będę zawsze nosić w sercu. To jest najważniejsze, to określa mnie jako osobę, a nie jakiś głupi papierek.

Co do egzaminów... drugiego i trzeciego dnia pisałam wszystko w trybie normalnym. Myślę, że nawet dobrze mi poszło. Niestety, pierwszy dzień, czyli sprawdziany z historii, WOSu i języka polskiego będę musiała zaliczyć komisyjnie.

Całe szczęście, że to moje ulubione przedmioty.


***

Wizja zdawania egzaminów w dodatkowym terminie nie przeszkodziła mi jednak świętować. Jest piątek, a więc dzień imprezy urodzinowej.

-Już czas! - ćwierka Gloria, wpinając w moje włosy ostatnią ozdóbkę.

Zamierza zbiec na dół, żeby przywitać pierwszych gości, ale ją z Karoliną powstrzymujemy. Dzisiaj ta robota należy do Patryka. Sam się zgłosił. No, nie do końca sam. Jakieś dwie godziny temu Glo uznała, że czas się szykować. Wtedy to zabrała mnie i Karolinę, krążące po domu w legginsach i za dużych bluzkach, na górę, do pokoju Karoliny, a chłopakom rozkazała ogarnąć ostanie braki i czekać na zaproszonych ludzi.

W pokoju Karoliny , który teraz nie ma w sobie już nic z różu, stoi ogromne, trzyskrzydłowe lustro - budową przypomina starego typu parawan, pewnie nawet mogłoby za niego służyć - i właśnie przed tym lustrem Gloria nas posadziła.

Całą serię niezbędnych zabiegów pielęgnacyjnych przeszłyśmy już poprzedniego wieczora, pozostało wepchnąć nas pod prysznice, później wysuszyć dokładnie i ułożyć nam włosy. Z pomocą przyszła Maria - bez skrępowania nazywająca Karolinę swoją siostrą z wiadomego powodu. Dziewczyny zaprzyjaźniły się jak nie wiem co, non stop tylko uśmieszki i te miłe słówka...

Ah, gdyby tak spojrzały na mnie i Glorię. Jak nic pomyślałyby, że wychowałyśmy się z wilkami. Głupie żarty, przezwiska i docinki sypią się nieprzerwanie. Całe szczęście, że nasz gość nie zna polskiego dość dobrze, by nas zrozumieć - wystarczy jedna piorunująca mnie wzrokiem młoda dama.

Nowa rodzinaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz