Rozdział 6 - huśtawki i łaskotki

227 7 2
                                    

- Więc to tutaj mieszkasz?

Patryk rozgląda się dookoła, najwyraźniej zdziwiony tym, co widzi.

- Taaa. Dom rodziny Markowskich... ups, przepraszam, rezydencja Markowskich. - przedrzeźniam głos mojej mamy, która brzmi tak samo za każdym razem, gdy odbiera telefon.

- Markowskich? Że w sensie tych Markowskich?

- Tak, tak. Karolina i Tomek, dzieci Andrzeja Markowskiego, TEGO reżysera. Przecież widziałeś mnie z nimi w szkole, słyszałeś, jakie nazwisko przypisali mi nauczyciele. Czego się spodziewałeś?

- N-no nie wiem. - przyznaje. - Ale na pewno nie tego, że dzisiaj po południu trafię do domu jednego z najlepszych reżyserów w kraju! Widziałem każdy film twojego ojczyma i każdy jest...

- Powstrzymaj wazelinę. - proszę go. - Dłużej nie wytrzymam.

- Czemu?

- Bo nie wiem jak można go chwalić.

- Andrew Markowski jest genialnym...

- Andrzej. - poprawiam go. - Ten facet ma na imię Andrzej, nie żaden Andrew. I jest zwykłym człowiekiem.

Zauważam zmianę na twarzy chłopaka. Ta mina towarzyszyła mu zawsze, gdy w jego głowie pojawiała się lampka ostrzegawcza.

- Co ci zrobił? - pyta zaniepokojony.

- Istnieje. - wyjaśniam, wzdychając ciężko.

Prowadzę chłopaka do swojego pokoju. Opadam ciężko na swój ulubiony fotel. On tymczasem przysiada lekko na brzegu mojego łóżka. Robi wszystko, żeby mową swojego ciała nie sugerować żadnych zamiarów.

- Jak to się właściwie stało? - dopytuje Patryk, zataczając ręką koło.

- Pamiętasz jeszcze mojego tatę?

- Tak. A co? Zostawił was?

Przewracam oczami. Kolejny.

- Miał wypadek. Zmarł niecały rok temu.

- O rany, tak mi przykro! - wykrzykuje od razu chłopak. - Nie wiedziałem.

- Skąd miałbyś wiedzieć?

- Jeszcze raz sorki. Ale to nie tłumaczy mi zbyt wiele.

Biorę głęboki oddech.

- Mama poznała Andrzeja kilka dni po pogrzebie, w autobusie...

- Co on robił w autobusie? - przerywa mi Patryk, robiąc wielkie oczy.

- Widać miał taki kaprys. Często wpada na głupie pomysły. W każdym razie, oboje byli załamani po śmierci swoich małżonków i jakoś tak wyszło, że znaleźli ukojenie w swoich ramionach.

- To takie poetyckie. - zachwyca się chłopak.

Łapię poduszkę i w niego rzucam.

- Ała! - krzyczy. - Za co?

- Po prostu dawno się nad tobą nie znęcałam. - wzruszam ramionami.

- Tamta genialna huśtawka wystarczy mi na całe życie. - krzywi się.

Latem przed trzecią klasą podstawówki wpadłam na genialny pomysł: zażyczyłam sobie huśtawki ogrodowej, którą gdzieś widziałam. Tata poszedł ze mną na pewien układ i postanowił sam taką zrobić. Wystarczyło wziąć tylko kawałek szerokiej deski, wywiercić na środku otwór, przełożyć przez niego linkę, pod spodem zawiązać duży pęk i zawiesić wynalazek na gałęzi drzewa. Nic prostszego.

Nowa rodzinaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz