Rozdział 41 - Rodzice i opiekunowie

90 3 0
                                    

- GDZIE DO CHOLERY JEST MOJA BIAŁA KOSZULA??? - drę się na całe gardło, przerzucając sterty prania w jedną i w drugą stronę.

Jest za piętnaście ósma, poniedziałek, osiemnasty maja 2016 roku. Jestem uczennicą trzeciej klasy gimnazjum. Wiecie co to znaczy?

Taaak, macie rację.

Egzamin gimnazjalny.

Zabijcie mnie, błagam.

Dzisiaj nic nie idzie po mojej myśli. Za późno poszłam spać, za późno się obudziłam, za późno robiłam śniadanie, za późno poszłam do łazienki - w trakcie robienia rzeczonego śniadania - i za późno z niej wróciłam. To znaczy z łazienki.

Po jaką cholerę uparłam się, że sama będę gotować? Przecież Tomek zaproponował, że mi pomoże.

Ale nieee, ja muszę być silna i niezależna.

W ten sposób, żeby nie stracić marnych resztek istniejącej tylko w mojej wyobraźni godności, musiałam przełknąć przypaloną jajecznicę, przegryzając zbyt suchym tostem. Do tego pyszna kawa z taką ilością fusów, jakiej świat jeszcze nie widział - bo byłam zbyt dumna, żeby zapytać o obsługę ekspresu.

- Proszę. - Karolina podaje mi ubranie, którego szukałam.

- Ale to nie ta koszula. - fukam.

- Jest biała, prawda? - podsuwa mi siostra.

- Ale ja chcę tą, którą podkradłam Tomkowi. - dąsam się jak dziecko.

Stoimy akurat przed otwartymi drzwiami do jego pokoju, więc słyszę, że chłopak parska śmiechem. Sprężyny łóżka stękają, później słychać delikatny szmer przesuwanych drzwi szafy - on jako jedyny nie posiada całej garderoby - a w następnej chwili wręcza mi swoją koszulę.

- Skąd wiesz, że to ta właściwa? - pytam podejrzliwie, rozpoznając charakterystyczny splot materiału. Jest w dotyku inny niż większość tkanin używanych do szycia podobnych ubrań. Szeleści pod palcami w szczególny sposób.

- Ma na mankiecie kropkę atramentu. - wyjaśnia.

Faktycznie, tuż przy guziku na prawym rękawie widnieje mała, maleńka plamka. Trzeba wiedzieć, gdzie szukać, żeby ją w ogóle dostrzec.

- Nie mogę jej wziąć. - oświadczam.

- Teraz dopadły cię wyrzuty sumienia? - Kara przewraca oczami. - Przecież i tak miałaś ją od dawna.

- Jest brudna!

- Nic nie widać.

- Widać! - upieram się. - Nie założę jej.

- Czy ty czasem nie prze...

- Zostaw. - upomina dziewczynkę brat, po czym przygarnia mnie opiekuńczo do siebie. - To normalne, że się stresujesz Mim. Też tak miałem.

Wzdycham, na wpół rozbawiona, a na wpół wściekła.

Tak naprawdę, to uspokajam się dopiero, gdy do akcji wkracza Gloria. Raz, że bawi mnie jej nowy sposób chodzenia, a dwa że dziewczyna ma trochę zdrowsze podejście do rzeczywistości. Co prawda zazdroszczę jej jak diabli - w końcu powinna pisać to całe gówno razem ze mną, a zamiast tego zalicza dopiero drugą klasę w trybie indywidualnym i będzie się tak uczyć aż do porodu, dopiero parę miesięcy po nim pójdzie z nami do szkoły - ale i tak daję jej się przekonać.

Wychodzę z domu niecałe pół godziny po sprzeczce, wystrojona w czarno-białą sukienkę, której wcześniej pod uwagę w ogóle nie brałam, i uzbrojona po zęby przyborami do pisania. Między nimi znajduje się niepozorne, stare pióro, w metalicznej obudowie, z lekko przekrzywioną, pozłacaną stalówką. Wyjątkowe są w nim dwie rzecz : to, że zamiast wkładać standardowy nabój z atramentem, trzeba zasysać tusz specjalnym, dość prostym mechanizmem. I to, że mój tata pisał nim maturę. Drobne urządzonko miało swój wkład w zdobyciu najlepszych wyników w roczniku liczącym w szkole ojca ponad sto osób.

Nowa rodzinaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz