Po rozpakowaniu końskich rzeczy i wstępnym zapoznaniu się z otoczeniem, ponownie siedzę z ojcem w jednym samochodzie. Znowu czuję się jak w pułapce. Mam wrażenie, że jestem pod obstrzałem, każdy mój ruch, pojedynczy oddech i spojrzenie jest odnotowywane i uznawane za nieprawidłowe. Dopiero po chwili się orientuję, że jestem tak bardzo spięta, że zdrętwiały mi niemal wszystkie mięśnie. Staram się oddychać głęboko, ale zamiast tego wychodzą mi szybkie, nerwowe oddechy. Ciągle odczuwam wirowanie w głowie i na daną chwilę nie mam pojęcia, jak wysiądę i stanę na własnych nogach, jednocześnie unikając upadku. Zaciskam usta, liczę powoli do dziesięciu, kalkuluję oddechy, usilnie wyciszam umysł, staram się zredukować destrukcyjny wpływ ogromnego stresu z ostatnich dni. Przyglądam się otoczeniu, niedługo po opuszczeniu terenu stadniny wjeżdżamy na teren przedmieścia, pojedynczych, uroczych domów jednorodzinnych, których mury skrywają wiele mało uroczych tajemnic. W oddali majaczą blokowiska, ilość zieleni widocznie się zmniejsza, a zagęszczają się murowane gmachy budynków.
Ku mojej uldze i przerażeniu jednocześnie, po około dziesięciu kilometrach od stajni, samochód zatrzymuje się pod jednym z tych perfekcyjnych jednorodzinnych domków. W głowie czaiła mi się niepokojąca wizja konieczności zamieszkania na zatłoczonym osiedlu lub w jednym z wielopiętrowych bloków, choć w głębi duszy czułam, że nowa rodzina mojego ojca z pewnością jest jedną z tych idealnych i nie mieszka w niewielkim mieszkaniu w bloku. Ogromnym plusem tego wszystkiego jest to, że do konia nie będę miała daleko. Obawiałam się o wiele gorszej odległości.
Stawiam stopy na podjeździe i po raz kolejny w tym dniu wpadam w osłupienie. Pobieżnie, niby od niechcenia, przyglądam się posiadłości, przez cały ten czas czując na sobie ciężki wzrok ojca. Staram się nie pokazywać, że cokolwiek w tym widoku mnie to rusza, mam nadzieję, że założona przeze mnie maska obojętności nadal jest na swoim miejscu. Chwytam rączkę jednej z walizek, drugą dłoń obwiązuję smyczą i z duszą na ramieniu, ruszam za Thomasem w kierunku drzwi wejściowych.
Ojciec wraca do auta po resztę bagaży, a ja staję odrętwiała na środku holu. Odwracam głowę w kierunku wnętrza domu, przez co na moje poliki w trybie natychmiastowym wpływają krwistoczerwone rumieńce. Szybko przenoszę wzrok z wysokiego blondyna ubranego jedynie w nisko opuszczone spodnie, na jasną podłogę. Robi mi się gorąco, kiedy ten przez dłuższy czas nie przestaje mi się przyglądać. Casper wyczuwa moje zdenerwowanie i zaczyna warczeć na nieznajomą osobę.
- Casper, nie - koryguję go szybko, dalej nie podnosząc wzroku. Ostatnie, czego mi teraz trzeba, to atak mastiffa na mojego, jak widać, przyszłego współlokatora.
- A ty to kto? - pyta zmieszany blondyn, kompletnie nie przejmując się tym, że stoi przede mną pół nago. Zapowiada się cudownie, już mi się tu nie podoba. W końcu wracam do niego spojrzeniem, nie mogę powstrzymać się od analizy, przyglądam się jego twarzy, podświadomie szukam podobieństwa do mojego ojca. Chłopak jest w moim wieku, może starszy, to raczej nie byłoby możliwe. Moi rodzice dawno temu tworzyli zgrane, szczęśliwe małżeństwo. Teraz nie ma ani śladu po ich zgraniu, ani po szczęściu, jedynie kilka wspomnień, które finalnie w pamięci zatrze czas.
- Faith - chrząkam, przypominając sobie, że zadał mi pytanie.
W ekspresowym tempie lustruję jego pociągłą twarz, błękitne oczy i krótko ścięte, jasne włosy. Wzbraniam się jak mogę, od chociażby zerknięcia na jego wyrzeźbiony tors. Ani odrobinę nie przypomina mnie, ani mojego taty. Sama jestem zaskoczona, jak wielki kamień spada mi z serca.
- Faaajnie... jestem Will, ale... Aaah! Jesteś córką Thoma? -pyta, uderzając się otwartą dłonią w czoło. Marszczę brwi, jestem urażona jego nonszalancją, luzem i swobodą, z jaką mnie określił. Jakby fakt, że jego matka i on bawią się w dom z moim ojcem, po tym jak zostawił dla nich swoją pierwszą rodzinę było kurewsko normalną sytuacją.
- Córką... - prycham pod nosem, delikatnie przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Czuję gęsią skórkę, pokrywającą mi ramiona, choć wcale nie jest mi zimno. Koszulka klei mi się od potu, a żołądek wywraca się do góry dnem, to wszystko jest ponad moje siły i moje ciało wyraźnie mnie o tym informuje.
- O, Faith, poznałaś już Will'a. To chodź, pokażę ci twój pokój - Thomas odzywa się do mnie przyjaznym tonem i kładzie mi dłoń na ramieniu, którą od razu strącam. Nawet niech nie próbuje się spoufalać, na to już o wiele za późno.
Wchodzę do pokoju, urządzonego w nowoczesnym stylu. Jedna ściana pomalowana jest na kolor czarny, a reszta na biało. Podłoga jest z ciemnego drewna, a łóżko i pojedyncze szafki są w odcieniach szarości i bieli. Ładnie. Obco.
- Rozpakuj się, a później pokażę ci resztę domu - ojciec uśmiecha się do mnie, a ja uporczywie go ignoruję. Nie jestem w stanie się przełamać, albo chociaż udawać, że czuję się dobrze i cieszę się, że wspaniałomyślnie i miłosiernie przyjął mnie do siebie. Nie potrafię grać tak dobrze jak on. Staram się sobie zwizualizować to, jak powinna wyglądać nasza rozmowa, powitanie, cokolwiek, ale jedyne co mam w głowie to pustka. Cała ta sytuacja to ogromna abstrakcja, coś, co nie powinno mieć w ogóle miejsca
Otwieram drzwi, które jak się okazuję prowadzą do małej, ale ładnie urządzonej łazienki. Kiedy rozsuwam lustrzane drzwi do szafy, odkrywam znajdującą się za nimi niewielką garderobę. Mimo ogólnej niechęci do tego miejsca, nie mogę udawać, że pokój mi się nie podoba. Czuję się jak w hotelu, wszystko jest schludne, ładne, ale nie moje.
- Jedyny defekt tego pomieszczenia jest taki, że nie ma dla ciebie posłania kolego - cmokam psa w czubek głowy i puszczam go ze smyczy, aby mógł samodzielnie rozejrzeć się po kątach.
Udaje mi się rozpakować ledwo połowę rzeczy, kiedy mój pusty żołądek daje o sobie znać głośnym burczeniem. Uświadamiam sobie, że ostatni raz jadłam dawno temu. Zanim jednak przebieram się w czyste ubrania, biorę szybki prysznic. Ostatnie godziny nie oszczędzały ani mojego ciała, ani psychiki. Ubieram czarny komplet dresów, kostka wyraźnie mnie boli, adrenalina powoli opuszcza mój krwiobieg, więc uraz ponownie o sobie przypomina. Chowam telefon i pieniądze do kieszeni bluzy, a psa zapinam na smycz.
Niepewnie otwieram drzwi i wychodzę na korytarz. Serce mam w gardle, a dłonie i plecy ponownie oblewa mi zimny pot. Nabieram dużą ilość powietrza do płuc i dopiero po chwili, powoli je wypuszczam. Gdybym miała pełny żołądek, jestem przekonana, że bym zwymiotowała. Daję sobie chwilę na uspokojenie, zanim schodzę na dół. Zatrzymuję się obok przejścia do salonu, gdzie widzę jak mój tata śmieje się i żartuje razem z Willem. Patrząc na nich czuję ukłucie w sercu. Choć nie chcę się do tego przyznać, ten widok okazuje się wyjątkowo przykry.
- Wychodzę - rzucam chłodno, opierając się o framugę w przejściu. Wyjście bez powiadamiania nikogo byłoby, nawet jak na mnie, sporym przegięciem. Po ostatnim nieplanowanym terenie i jego skutkach w postaci skręcenia kostki, chwilowo mam dość takich wyskoków.
- Gdzie? Nie możesz wyjść sama, nie znasz okolicy - ojcu znika uśmiech z twarzy, a zamiast niego pojawiają się głębokie bruzdy na czole. Nie potrafię stwierdzić, czy jest zaskoczony, zdziwiony, czy może zły, że przerwałam mu miłą chwilę?
-Poważnie? Przez ostatnie lata nie przejmowałeś się tym, jak sobie radzę, więc spokojnie, to że tu jestem nie musi nic w tym temacie zmieniać. Nauczyłam się sobie radzić, moja obecność tutaj to tylko przykra konieczność. Jak powiedziałam, wychodzę. - mówię zadziwiająco spokojnym i opanowanym tonem. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się wypowiedzieć tyle słów bez potknięcia. Widzę, jak ojca bolą moje słowa. Zaciska mocno szczękę, zerkając na zdziwionego Will'a. Fala satysfakcji zalewa moje wnętrze.
- Podaj mi chociaż numer telefonu... - chrząka po chwili, choć nadal widzę szok malujący się na jego twarzy. Powstrzymał się od dyskusji, możliwe że nie chciał jej ciągnąć w obecności swojego przybranego syna. Staram się ukryć zadowolenie i podaje mu szereg cyfr. Następnie w ślimaczym tempie opuszczam dom. Zatrzaskuję za sobą drzwi i muszę przytrzymać się ściany, aby nie upaść. Stres, który trzymał mnie w ryzach przez ostatnie chwile, opuszcza moje ciało, pozostawiając po sobie jedynie zmęczenie.
CZYTASZ
Just risk, sacrifice, love
RomanceJedno wydarzenie może zmienić wiele w naszym życiu. Jedna tragedia, może zniszczyć cały nasz świat. Jak sobie poradzić, uporać z wydarzeniami, które działają destrukcyjnie? Jak odróżnić drogę, jak dobrze wybrać? ...