Część 87

810 63 1
                                    

Źle się czuję, kiedy wychodzę ze szpitala, a w sali Faith nikogo nie ma. Po raz kolejny zerkam na godzinę, przedłużając moment wyjścia do czternastej, kiedy przyjdzie Lisa. W końcu, przekonując sam siebie, że nic się nie stanie, jeśli przez dwadzieścia minut Faith będzie sama, wychodzę na zewnątrz . Pogoda jest coraz piękniejsza oraz z początkiem czerwca, coraz bardziej upalna. Biorę głęboki oddech i przemieszczając się zacienionymi kawałkami chodnika, dochodzę do samochodu.

Zdziwiony wchodzę do stajni. Nie słyszę żadnych dźwięków rozpaczy, żadnego kopania, rżenia czy parskania. Od wypadku Faith to nie ustawało, chyba że po silnych lekach uspokajających. Szczęka opada mi do ziemi, gdy spoglądam na wywieszony łeb konia ponad drzwiami boksu. Ruszam w jego stronę, lecz mam wrażenie że mnie nie widzi. Patrzy jak gdyby przeze mnie, z lekko przymrużonymi powiekami. Odwracam się, podążając za jego spojrzeniem. Skierowane jest prosto w wejście do budynku. Przez moment odnoszę wrażenie, że on widzi tam Faith, lub jakby odprowadzał ją wzrokiem. Zawsze po jej wizytach był taki spokojny... Potrząsam raptownie głową, wiedząc, że to niemożliwe. Całkowicie zszokowany odnotowuję fakt, że bez problemu mogę wejść do boksu, przyjrzeć się podgojonej ranie i głaskać go po szyi. Z szeroko otwartymi oczami powoli wychodzę z boksu i puszczam się biegiem w stronę szafki dziewczyny. Wyciągam jeden z podstarzałych zeszytów i szukam odpowiedniego rozdziału, a następnie buteleczki. Dodatkowo biorę dwa waciki i butelkę wody.

'Koń sam wie, co dla niego odpowiednie' - czytam jeszcze na marginesie i wzruszając ramionami, wyciągam kolejne pojemniczki, wpychając je do kieszeni. W końcu otwieram je przed koniem i podaję do powąchania. Parska głośno, zarzucając łbem ,kiedy podstawiam mu esencję z osiki. To samo dzieje się po konfrontacji ze śliwą wiśniową. Dopiero Akryl chwyta wargami butelkę z esencją z kroplika oraz kolejną, z posłonkiem.

- Może się udać... - szepczę do siebie i odmierzam dziesięć kropel posłonka do wody zwierzęcia. Kroplik wcieram w dłonie, a następnie zaczynam masować okolice uszu i ganaszy konia.

Po raz pierwszy od dawna wychodząc, zostawiam Akryla spokojnego. Po raz pierwszy ja sam czuję się spokojniejszy, kiedy nie nęka mnie poczucie winy, że zostawiam go z tym wszystkim roztrzęsionego, przerażonego i samego.

Po drodze do szpitala zajeżdżam na stację benzynową, zamawiam cafe latte na wynos i kanapkę z serem. Dopiero do mnie dociera, że nie jadłem od wczoraj.

Niemal wbiegam do sterylnego budynku i raźnym krokiem ruszam w stronę windy. Kiedy tylko rozsuwają się drzwi, stawiam krok, wpadając przez to na jakąś dziewczynę. Prawie wylewam na nią kawę, więc szybko schodzę jej z drogi.

- Przepraszam, nie pomyślałem, że ktoś może być w środku. Mój błąd - tłumaczę się, przyglądając się jej postaci. Brązowe włosy do ramion, jasnoniebieska, przyduża koszulka i czarne szorty. Jest dość blada, jakby nie po drodze jej było na słońce.

- Nic się nie stało - szepcze, unosząc na mnie umęczone spojrzenie niebieskich jak woda oczu. W tym samym momencie, rozlega się dzwonek telefonu. Dziewczyna wymija mnie bez słowa.

- Tak, już wracam... Nie mam klucza.. - dobiega do mnie jej charczący głos. Mrugam szybko i wracając do rzeczywistości, wchodzę w końcu do windy.

Siadam przy łóżku. Znowu jestem z nią sam, Lisa zapewne już wyszła. Opieram czoło o krawędź materaca, wciąż ściskając jej drobną dłoń. Nie wiem, ile upływa czasu. Ciszę tego pomieszczenie zakłóca tylko ciche pikanie urządzenia monitorującego pracę serca, oraz maska tlenowa, na siłę wpychająca w dziewczynę powietrze.

Just risk, sacrifice, loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz