Część 14

1.7K 123 9
                                    

- Widzisz, nie taki diabeł straszny - śmieję się do niego, widząc jak coraz pewniej czuję się w siodle, a jego postawa zaczyna jakoś wyglądać. - Teraz pojedziesz kłusem i równocześnie, kiedy ja będę mówiła raz, to ty będziesz się lekko podnosił nad siodło, rozumiesz? - patrzę na niego z lekko przechyloną głową. Wygląda zabawnie, kiedy przetwarza moje słowa, a po chwili niepewnie kiwa głową na znak, że wie o co mi chodzi.

Popędzam konia i zaczynam grę słów, brzmiącą 'raz, dwa, raz, dwa', co widocznie pomaga chłopakowi utrzymać rytm. Po pierwszej chwili miotania się po siodle, zaczyna to wyglądać jak prawdziwe anglezowanie. Przejeżdża dwa kółka ładnie dopasowując swój ruch do moich podpowiedzi słownych, więc nakazuję Akrylowi stępować.

- No i pięknie! Takich zdolnych uczniów to ja bym mogła uczyć - śmieje się, chwaląc go jednocześnie.

- Z tym się trzeba urodzić - uśmiecha się szeroko, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Cieszę się razem z nim widząc, że jest zadowolony z siebie. Po chwili jednak jego uśmiech znika, a twarz przybiera kamienny wyraz. Tak mocno zaciska szczękę, że mam wrażenie, iż zaraz usłyszę gruchot łamanych kości. Wzdrygam się lekko, podążając za spojrzeniem Willa.

Widzę stojącego nieopodal maneżu tego samego chłopaka, przez którego blondyn dziś rano prawie zmiażdżył mi ramię. Zaczyna się śmiać i gwizdać znacząco w naszą stronę.

Rzucam mojemu towarzyszowi pytające spojrzenie, lecz on nawet na mnie nie patrzy.

- E ty! - wołam w stronę szatyna, który zaciekawiony przenosi na mnie wzrok.

- Spierdalaj! - kontynuuję, machając mu wesoło.

- Och Will, naprawdę? Dziewczyna cię musi bronić? - śmieje się podchodząc bliżej - A ty kochanie, nie tak ostro, nie wypada tak się wyrażać ślicznej dziewczynie - uśmiecha się idiotycznie.

- Nie wypada powiadasz... A czy chłopakowi wypada być idiotą? - unoszę jedną brew i z ciekawością przyglądam się jego zdziwionej minie. Słyszę chichot Willa za plecami, ale wciąż hardo patrzę szatynowi w oczy.

- No widzisz, więc teraz grzecznie stąd odejdź, bo jak widać pomyliło ci się coś, tu jest stadnina, a nie łąka do wypasania baranów - mówię dalej, widząc, że chłopak zupełnie nie wie co odpowiedzieć.

- E mała, nie przeginaj, bo to się źle skończy, ale dla ciebie - próbuję mnie chyba wystraszyć. Parskam śmiechem, nie wierząc w te bzdury ani odrobinę.

- Dla mnie? Capser - przyjmuję poważną postawę i pstrykam palcami na leżącego pod płotem psa. Obserwuję reakcję szatyna, który za wszelką cenę stara się nie okazywać strachu.

- Bierz - donośnie wypowiadam komendę, na którą pies zrywa się z miejsca i rusza w stronę chłopaka, który zaczyna się cofać, nie wiedząc jak się zachować.

- Stop! - krzyczę, a pies zatrzymuję się półtora metra przed nogami swojego celu.

- A teraz spierdalaj, chyba, że mam powtórzyć magiczne słowa! - zwracam się do chłopaka, który pospiesznie odchodzi w  stronę stadniny. - Casper, do mnie - przywołuję psa i dopiero odwracam się do Willa.

- Uprzedzając pytanie, stać mnie na więcej. A teraz wyjaśnij, kto to był? - unoszę brwi, widząc jego zmieszanie.

- Lukas... Można powiedzieć, że za sobą nie przepadamy. Możemy kontynuować? - stara się zmienić temat.

- Nie. Wystarczy na dzisiaj, już i tak jutro będziesz ledwo chodził - chichoczę pod nosem, jednak ciągle mam w głowie masę pytań na temat tego chłopaka. Gniotę w sobie wrodzoną ciekawość, bo widzę, że nie łatwo przychodzi Willowi mówienie o tym. Ruszamy razem do stajni, gdzie Will bardziej ośmielony do konia, chłodzi mu nogi, robiąc mu krótki prysznic. Przecieram miejsce w którym było siodło suchą ścierką, po czym wyprowadzamy zwierzę na padok. Przez pierwsze chwilę obserwuję jak zapoznaje się z innymi końmi. Szaleństwa w postaci bryków i prób kopania siebie nawzajem trwają krótko, po to aby zaraz przerodzić się w szaleńcze gonitwy stadem około piętnastu koni. Jak zwykle moje serce raduje się na taki widok, zwłaszcza, że jednym z tych szczęśliwych kopytnych, jest mój koń.

Just risk, sacrifice, loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz