Część 44

1.1K 83 2
                                    

-Hej! - słyszę wołanie za plecami, ale mimo wszystko staram się je ignorować . Głębszy oddech i żwawiej ruszam do przodu. Jednak po chwili zatrzymuję się w pół kroku, niebezpiecznie chwiejąc się do tyłu.

- Wołałem cię.. - słyszę nieprzyjemny syk przy uchu. Odwracam się na pięcie do Liama, przez co stoję teraz zaledwie kilka centymetrów od niego.

- Gówno mnie to obchodzi - odpowiadam ostro, unosząc brodę. Patrzę mu prosto w oczy, chociaż muszę przy tym zadzierać głowę.

- Mała, nie tak ostro, jeszcze się pokaleczysz - uśmiecha się kpiąco, boleśnie wbijając palce w mój drobny nadgarstek.

- Pokaleczę, to ja ci zaraz twarzyczkę. Byłoby szkoda takiej ładniej mordki. Więc dla swojego dobra nie dotykaj mnie więcej - zaciskam szczęki, czując jak krew zaczyna wrzeć moich żyłach.

- Jakoś w sobotę nie byłaś taka oporna, ani w stosunku do mnie, ani Lukasa. Widzę, że mogłem cię z nim zostawić, popełniłem błąd- wypomina mi z zadziornym błyskiem w oku.

- Nikt nie kazał ci zgrywać bohatera - warczę odsuwając się nieco. Nasze spojrzenia łączą się na moment. Mam wrażenie, że złość pomieszana z nienawiścią wyziera przez moją skórę i dziwię się, że jeszcze go nie parzy. Odwracam się raptownie i próbuję odejść. Niestety -znowu - nie jest mi to dane .

Tym razem, nie zastawiając się długo, wymierzam zaciśniętą pięścią prosto w jego twarz bez jakichkolwiek ostrzeżeń. Ku mojemu zdziwieniu, chłopak jest szybszy i chwyta moją dłoń w locie. Otwieram szerzej oczy, zawieszając się chwilowo. Otępienie szybko przemija i odzyskując jasność umysłu kopie go glanem w piszczel, dzięki czemu wyswobadzam rękę.

- Faith! - męski głos dociera do moich uszu.

- Thompson, Wayne do dyrektora! - akompaniament z tych słów pogarsza i tak nieciekawą sytuację.

- To po mnie... - jęczę do siebie, zakrywając twarz dłońmi.

- Ja przy tobie zwariuję, albo mnie wyleją - Michel syczy cicho, brutalnie biorąc mnie pod ramię.

- Ale ja nic... - Liam bezskutecznie próbuje się wymigać.

- NIE DYSKUTUJ, DO DYREKTORA! - piskliwy krzyk nauczycielki wyziera zza moich pleców.

Mimo wszystko podnoszę wysoko głowę i pewnym krokiem idę przed siebie przez mały tłum.

Utleniana czupryna szybko rzuca mi się w oczy. Przeklinam w duchu dzień, w którym się urodziłam.

Chytry uśmiech błąka się po twarzy Lukasa i Lilly.

- Zetrzeć ci ten uśmieszek z twarzy?! - wyrywam się podkomisarzowi i ciągnę w ich stronę.

- FAITH! Dziewczyno, do cholery jasnej, OPANUJ SIĘ! - Policjant przyciąga mnie do siebie i mocno zakleszcza rękę dookoła mojej talii. Cała dygoczę, czując, że jak nie dam upustu emocjom, najzwyczajniej w świecie wybuchnę. Na domiar złego całą drogę do gabinetu przebywam wspaniałym towarzystwie - z Michelem po jednej stronie i Liamem po drugiej. Kiedy tylko mogę, łypię groźnie na szatyna, nie wierząc, że mnie do tego sprowokował.

- Widzę, że panuje tu niezdrowa atmosfera - dyrektorka, dość młoda jak na tę posadę, zaplata palce i kładzie dłonie przed sobą na blacie biurka.

- To otworzy pani okno - wzruszam ramionami, wciąż czując, jak krew tętni mi w żyłach. Oburzenie maluje się na twarzy blondynki i przez chwilę patrzy na mnie z uchylonymi ustami. Coś twardego wbija mi się między żebra, przez co dygam lekko i rzucam mordercze spojrzenie Michelowi.

- Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele! -kobieta poucza mnie, prostując się na krześle. Zamykam oczy i staram się nie zwracać uwagi na Liama, cieszącego się pod nosem.

- Więc które z was powie mi w czym problem? - nazbyt słodki głos odbija się echem w mojej głowie. Zaciskam wargi, nie zamierzając się odezwać. Widzę, że szatyn obiera tę samą postawę.

- Faith, powiesz coś? - Michel ściska moje ramię, mając nadzieję, że coś tym wskóra.

- A wyglądam jakbym miała taki zamiar? - syczę, patrząc na niego groźnie. Oh zamknij się już! Podświadomość wrzeszczy w mojej głowie, lecz bolesne pulsowanie krwi pod czaszką skutecznie ją zagłusza.

- Faith, ja wiem, że masz ciężką sytuację, że to wcale nie jest łatwe, ale nie możesz się tak zachowywać... - dyrektorka zwraca się do mnie łagodnie, aż zdumienie wciska mnie w krzesło.

- Nie mogę się TAK zachowywać? Czyli JAK? Będę bronić swojej osoby przed takimi, jak on - wskazuję palcem na Liama - w obawie, że debilizm może być zaraźliwy. I nie, nie musi mnie pani traktować ulgowo. Nie potrzebuję użalania się nade mną. Litość to taki bonus umierania, tak? - prycham, ignorując myśli, uświadamiające mi, jaką awanturę zrobiłaby mi po czymś takim mama.

Kobieta nawet nie ukrywa swojego zdziwienia.

- Skończyliście? - zwracam się do ogółu, jednak wzrok zatrzymuję na podkomisarzu. - Ja skończyłam - to mówiąc z brzdękiem odsuwam krzesło i wypadam z pomieszczenia na pusty już korytarz.

Biorę głębszy wdech, jednak to nic nie pomaga i zanoszę się szlochem.

- Jak mogłaś mi to zrobić... - szepcze, przygryzając skórę na dłoni. Przyspieszam słysząc trzask drzwi, spodziewając się idącego za mną policjanta.

- Hej, co się dzieje? - podbiega do mnie zdezorientowany szatyn i szybko ogarnia wzrokiem moją zapłakaną twarz. Podnoszę na moment wzrok i ponownie kieruje się do wyjścia.

- FAITH!- krzyk funkcjonariusza przywołuje na moim karku dreszcze - Idziemy do psychologa, natychmiast i nie dyskutuj proszę cię! - Michel trochę zbyt mocno chwyta mnie za ramię i z najwyższą natarczywością wbija we mnie swoje jasne, zwykle pełne dobroci oczy, które teraz prawie wypalają we mnie dziurę.

- Nie musisz wstydzić się tego, co czujesz. Ból uszlachetnia - zbyt ospały głos pani psycholog drażni moje uszy.

- Proszę nie gadać mi takich głupot. Nie wie pani co czuję, nikt nie wie. Z resztą, nieważne... - silę się na spokój, mocno zaciskając dłonie, przez co kostki mi już zbielały. Całe wnętrze mnie pali żywym ogniem, mam wrażenie, że jak wstanę, rozpadnę się na kawałki.

- Wiem. I wcale to nie jest nieważne. To wszystko siedzi w tobie tak mocno, że czujesz, jakbyś się miała za chwilę wykrwawić na śmierć - kobieta odzywa się z zadziwiającym spokojem, który jest poniekąd zaraźliwy. Jestem zdumiona trafnością jej słów.

Faktycznie, mam wrażenie, że w środku jestem pusta, wszystko jest rozsypane w mak, lecz krwawi niesamowicie, zalewając wszystko palącą, czerwoną cieczą. Całość została naruszona w dniu, kiedy policjanci zawitali do mojego domu. Później było tylko gorzej i jest, aż do dziś. Do teraz.

- Takie cierpienie udowadnia, że wciąż jesteś człowiekiem! Taki ból jest miarą człowieczeństwa - ponownie powolny głos wyrywa mnie z zamyślenia. Dłonie zaczynają mi się trząść ze złości. Jak ona śmie, jak ona śmie mówić mi takie rzeczy?!

- A więc.. nie wiem, czy chcę być człowiekiem - krzyczę, wstając raptownie, przez co krzesło upada na podłogę z głuchym łoskotem.

- Dziękuje, ale nie może mi pani pomóc. Do widzenia! - rzucam przez ramię i znikam za drzwiami, dygocząc z wściekłości.

Just risk, sacrifice, loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz