Moje zachowanie jest niestosowne? No pewnie, ale nie zamierzam odpuścić. Uprzykrzanie życia ojcu stało się przyjemnym oderwaniem od rzeczywistości. Lepsze to, niż nic.
Wkładam między wargi okrągły filtr, po czym głęboko wciągam dym. Ręka wciąż przypomina mi, że nie jest z nią wszystko w porządku. Uwalniam płuca od resztek nikotyny, wypuszczając szare, kłębiące się chmury w powietrze. Poprawiam słuchawkę i wsłuchuję się w słowa ulubionej piosenki. Zatapiam wzrok w pięknie krajobrazu za oknem. Słońce powoli chyli się ku zachodowi, malując niebo ciepłymi barwami. Korony drzew w oddali sprawiają zupełnie takie wrażenie, jakby płonęły. Mieszanina barw, czerwonej i żółtej, tworzy optyczną iluzję. Kolejny raz papieros ląduje w moich ustach, a ciało przyjemnie się odpręża. Jednak w tym samym momencie wzdrygam się lekko, na skutek stukania w moje ramię. Przełykam ciężko ślinę, odwracając głowę. Obok mnie stoi ojciec z założonymi rękami, a ja na dodatek wypuszczam sporą porcję dymu prosto na niego.
- Puka się - warczę, po czym zaciągam się ponownie. Widzę, że Thom jest na granicy wytrzymałości, dzięki czemu wszystko we mnie się cieszy.
- Co ty wyprawiasz?! Nie będziesz palić, rozumiesz? - wyrywa mi papierosa, po czym gasi na zewnętrznej stronie parapetu.
- Okej. Zapalę jak wyjdziesz - wywracam oczami, przeciągając się delikatnie.
- Gdzie masz papierosy? - pyta już mocno poirytowany.
- Nie mam - wzruszam ramionami. Dobrze wiem, że mi nie wierzy, ale nie mogę przepuścić okazji, żeby go nie zdenerwować jeszcze odrobinę.
- Wiem, że masz. Gdzie? - ponawia pytanie po kilku głębokich wdechach.
- W cyckach. I co weźmiesz? Spróbuj, a posądzę cię o molestowanie - uśmiecham się pod nosem, odwracając na moment wzrok od widoku zachodzącego słońca.
- Kiedyś pożałujesz swojego zachowania.... - mruczy pod nosem, kierując się w stronę drzwi.
- Ty swojego zachowania nie żałujesz do dziś, a wiesz, po rodzinie nic nie ginie! - krzyczę za nim , po czym słyszę trzask zamykanych drzwi. Uśmiecham się do siebie, zadowolona z kolejnego zwycięstwa.
W tym samym momencie zaczyna dzwonić mój telefon, a na wyświetlaczu widnieje napis 'Kay <3', więc z radością przesuwam palcem po ekranie.
*
- Faith! - ledwo udaje mi się usłyszeć własne imię, a już czuję na sobie ogromny ciężar, przez co szybko ulatują ze mnie resztki snu. Szybko naciągam rękaw bluzki, aby dobrze zakrył bandaż.
- Will! Ała, ile ty ważysz, zejdź, proszę, zejdź! - jęczę, próbując zepchnąć z siebie balast przeszkadzający mi w oddychaniu.
- Wiesz co... To ja tu przychodzę z dobrą wieścią, że jedziemy ściągnąć ci gips, a ty mnie obrażasz. - fuczy, udając urażonego, jednocześnie łaskawie opuszczając moje łóżko.
- Serio?! O matko, nareszcie! - zeskakuję na podłogę, klaszcząc w dłonie.
Po zaledwie piętnastu minutach jesteśmy w drodze do szpitala. Nawet nie mogę określić tego, jak bardzo się cieszę, że już po chwili pozbędę się tego zbędnego balastu.
Chyba pierwszy raz w życiu na widok budynku szpitalnego, moim ciałem nie wstrząsa obrzydzenie.
Moja radość jednak się ulatnia, kiedy widzę jeszcze siną nogę, która nijak nie przypomina mojej kończyny z przed tygodnia. Przy większym ruchu dalej coś mnie uwiera, a na dodatek cała skóra niesamowicie swędzi. Jeszcze dowiedziałam się, że powinnam chodzić na rehabilitację przez krótki okres, żeby stopniowo przywracać kostkę do życia. Mhm, już to widzę.
- Gdzie my jedziemy? - pytam zdziwiona, widząc, że chłopak nie skręca w drogę prowadzącą do domu.
- Do szkoły, oprowadzę cię mniej więcej, weźmiesz plan na jutro i mapę szkoły, do której idziesz jutro - uśmiecha się pod nosem, wjeżdżając na parking przed ogromnym budynkiem.
- Co?! Zapomniałam... - obejmuję dłońmi głowę, czując jak cała krew ucieka mi do nóg. Nie chcę tego, kolejna zmiana otoczenia... Nie sądziłam, że będę musiała iść do szkoły tak szybko. Resztki mojej radości i chęci ulotniły się wraz ze słowami Willa. Trzaskam drzwiami i niechętnie podążam za blondynem w stronę wejścia do budynku.
- Dzień dobry, my przyszliśmy po plan lekcji dla niej - wyjaśnia mój towarzysz, podchodząc do biurka księgowej.
- Faith Thompson - przedstawiam się cicho, obrzucając ją przelotnym spojrzeniem. Kobieta w średnim wieku, z rudymi, krótko ściętymi włosami i okularami spuszczonymi na połowę nosa.
Z przyjaznym uśmiechem wyjaśnia mi szkolne zasady, podaje plan lekcji i mapkę, po czym życzy, aby mi się dobrze funkcjonowało w ich szkole. Na wyjściu wznoszę lekko kąciki ust, żeby nie wyjść w jej oczach na gbura.
Budynek nie tylko z zewnątrz wydawał się ogromny, a dokładniej z wewnątrz wydaje się jeszcze większy. Na samą myśl, że jutro będę błądzić tymi korytarzami, po plechach przebiega mi nieprzyjemny dreszcz. Przypominam sobie swoją starą szkołę, w której już czułam się jak w domu. Z łatwością mogłam się po niej poruszać nawet z zamkniętymi oczami. Wiem, że to kwestia przyzwyczajenia, ale na pewno nie będzie łatwo.
CZYTASZ
Just risk, sacrifice, love
RomantiekJedno wydarzenie może zmienić wiele w naszym życiu. Jedna tragedia, może zniszczyć cały nasz świat. Jak sobie poradzić, uporać z wydarzeniami, które działają destrukcyjnie? Jak odróżnić drogę, jak dobrze wybrać? ...