Część 15

1.8K 121 3
                                    

- Zatrzymaj się pod sklepem - oznajmiam, wskazując dłonią dany budynek.

- Po co? - Will obdarza mnie spojrzeniem, lecz ja staram się unikać kontaktu wzrokowego.

- No nie wiem, ale prawdopodobnie po to, żeby coś kupić - mówię sarkastycznie, poirytowana jego pytaniem. - Nie muszę się przecież spowiadać z tego, że chcę kupić wodę i chusteczki? - unoszę jedną brew, wymyślając na poczekaniu produkty.

- Ne musisz - wzdycha, skręcając na parking przed małym sklepikiem.

Niezdarnie wysiadam z pojazdu, ciągnąc za sobą obciążoną nogę. Po drodze do drzwi, obmyślam plan jak zakupić to, po co naprawdę idę. Wkraczam do pomieszczenia, trochę zbyt gwałtownie, przez co wszystkie spojrzenia kierują się na mnie. No brawo. Mimo wszystko, staram się zachowywać naturalnie i na luzie. Biorę do ręki wodę i proszę sprzedawczynię o chusteczki. Baba wydaje się wredna z samego wyrazu twarzy. Na oko ma koło pięćdziesięciu lat, a wyglądem przypomina wiedźmę w wersji XXL. Płacę za to, co kupiłam i odwracam się na pięcie, a moją uwagę przykuwa mężczyzna koło trzydziestko, wchodzący do sklepu. Z uwodzicielskim uśmiechem i do połowy rozpiętą bluzą podchodzę do niego, wyprostowana niczym struna.

- Nie ma nikogo w domu? - rzucam, rozglądając się badawczo po podjeździe.

- Nie, Thom w pracy, mama będzie po południu - Will odpowiada niemal natychmiast, trzaskając drzwiami samochodu.

- Zawsze coś... - mruczę pod nosem, ciesząc się z nadchodzącej chwili spokoju.

- Co? - pyta zaciekawiony.

- Nic, nic - uśmiecham się szeroko dla niepoznaki, po czym zostawiam go samego, wchodząc do domu. Słyszę za sobą głuche szuranie łap, więc nawet się nie odwracam, żeby sprawdzić, czy Casper podąża za mną.

Wpuszczam go do pokoju i pospiesznie zamykam drzwi. Powrót do tego domu nie przywołuje we mnie dobrych uczuć. Wzdycham głęboko, opadając na łóżko. Kątem oka widzę zdjęcie oprawione w mahoniową ramkę, z niedużym jasnoróżowym sercem w rogu. Nie muszę się nawet przyglądać fotografii, żeby dokładnie odtworzyć w myślach widok uśmiechniętej mamy, która ramieniem obejmuje mnie, przytulającą do siebie szczeniaka rasy mastiff. Przymykam powieki, przez co wzdłuż kości policzkowej spływa mi pojedyncza łza. Nabieram powietrza, niczym osoba, która tonie, po to, aby uspokoić przyspieszone bicie serca.

Dociera do mnie, jak wiele dają mi zwierzaki. One zawsze stanowią odskocznie, przebywanie z nimi tworzy taki mały azyl, w którym zawsze odnajdę spokój i chwilę wytchnienia. Nie wyobrażam sobie, co bym zrobiła teraz, gdybym ich nie miała. Poddałabym się całkiem, nie miałabym, dla kogo już być, nie miałabym po co istnieć. One są kolejną sprawą, za którą chciałabym bardzo podziękować mamie.

Wierzchem dłoni muskam wilgotny policzek. Podnoszę się do pozycji siedzącej i zastanawiam się, co ze sobą począć. Nie mam ochoty tak właściwie na nic, więc zakładając słuchawki zatapiam się w przynoszących ukojenie dźwiękach.

* * *

Otwieram zamglone oczy i ściągam słuchawki, w które się zaplątałam. Ziewam szeroko, kiedy podnoszę się do pozycji siedzącej. Orientuje się, że spałam ponad dwie godziny. Wywracam oczami, kierując się do łazienki. Na nowo czeszę włosy w niedbałego koka, a twarz ochlapuję zimną wodą.

Od zmiany temperatury, skóra przybiera purpurowy odcień, więc zakrywam go minimalną warstwą podkładu.

Wracam do pokoju, gdzie zatrzymuję się na moment przy oknie. Marszczę brwi widząc dwa samochody przed domem. Kiedy tylko otwieram drzwi, dociera do mnie stłumiony dźwięk rozmów.

Zaciekawiona cicho schodzę na dół, starając się nie stukać tym pieprzonym gipsem. Psa zostawiam na szczycie, żeby zbiegając nie narobił hałasu. Dociera do mnie głos Willa, ale nie tylko. Nie mogąc zajrzeć do salonu, jak gdyby nigdy nic, przechodzę środkiem holu, aby choć ukradkiem zerknąć do środka.

- Hej! Faith! - uśmiecham się triumfalnie, słysząc wołanie blondyna. Odwracam się na pięcie i staję w wejściu do salonu. Z założonymi rękami opieram się o framugę i lustruję wzrokiem dwóch, obcych mi chłopaków.

- Czemu siedziałaś sama tak długo? - pyta Will, nie spuszczając ze mnie wzroku tak jak jego koledzy. Staram się maskować to, jak bardzo czuję się niekomfortowo.

- Mam się tłumaczyć? Żartujesz? - prycham, unosząc jedną brew. Widzę, jak dwóch pozostałych mierzy mnie wzrokiem, po czym z głupimi uśmieszkami szepczą coś do siebie.

- Nie, nie masz się tłumaczyć. Tak zapytałem. Posiedzisz z nami? - kiwa głową w kierunku swoich towarzyszy.

- Z tobą bym się jeszcze zgodziła, ale reszta... Trochę się boje, bo wiesz, kto z kim przystaje... A ja nie chcę, żeby mi korniki połowę mózgu wyżarły - uśmiecham się ironicznie - A poza tym nie zamierzam przebywać z kimś, kto nawet się nie przedstawiając, z chamskim uśmiechem ocenia mój wygląd, szepcząc między sobą - kończę ostro, czując jak krew zaczyna we mnie biec. Nie czekając na żadne odpowiedzi, wracam na górę.

- Idioci - syczę pod nosem, przeszukując kieszenie bluzy. Zrywam folię z znalezionego opakowania, po czym wyciągam z niego papierosa. Siadam w otwartym oknie, zaciągając się pierwszą dawką dymu.

Just risk, sacrifice, loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz