Mój lęk mógłby się wydawać banalny. W końcu każdy znał nauczyciela, któremu podpadł i tego, który go faworyzował. Jednak pani Wolters była zupełnie inna.
Zmora mojego gimnazjum straszyła uczniów tylko tym, że istniała. Siwizna w jej czarnych włosach, haczykowaty nos i koścista, chuda twarz prowokowały do nazywania ją Czarownicą. Tak też się zachowywała. Wprawdzie nie uprawiała czarów, ale potrafiła skakać wokół ucznia, który oblał test, jakby tańczyła przy ognisku podczas pełni księżyca. Jej piskliwy śmiech przeszywał uszy, a wzrok lustrował duszę. Wobec uczniów pani Wolters odnosiła się gorzej niż kat do skazańca, zwłaszcza gdy przyłapała kogoś na łamaniu regulaminu:
- Natychmiast zawiąż krawat!
- Za bieganie po korytarzu ląduje się u dyrektora!
- Gdybym ja tu rządziła, wyleciałbyś za ten wybryk!
- Co to za makijaż, młoda damo?!
- Módl się, żebym nie spotkała twojej matki!
Za każdym razem, gdy mijałam ją na korytarzu, czułam na sobie jej nienawistne spojrzenie, a podczas lekcji starałam się nie dać plamy w żaden sposób - pani Wolters nigdy nie zapominała, kto kichnął, kto siedział krzywo albo, co gorsza, rozmawiał w czasie jej zajęć. Uczniowie, którzy raz jej podpadli, mieli przez nią problemy do końca szkoły. Raz jeden chłopak nie został nawet dopuszczony do egzaminu.
Dwa lata temu tak się nieszczęśliwie złożyło, że ja znalazłam się na czarnej liście pani Wolters. Do dziś pamiętam jej oczy pałające nienawiścią i słowa, które do mnie skierowała: „Strzeż się, Electro Chip, bo nie znasz dnia ani godziny, kiedy wypełni się moja zemsta". Od tamtej pory unikałam niepotrzebnego kontaktu z nią.
Swego czasu, Wolters była poetką. Najpierw pisała wiersze swoim idealnie kaligraficznym pismem, potem zaczęła przepisywać je na komputer. Któregoś dnia dostała wiadomość o konkursie poetyckim, który mógłby ją wypromować, a ona bardzo liczyła na szybki rozwój kariery, który pozwoliłby jej rzucić pracę w szkole z „nieokrzesaną młodzieżą", dlatego coraz więcej czasu poświęcała na poezję, nawet kosztem pracy, lecz nikt nie śmiał zwrócić jej uwagi.
I pewnego pochmurnego dnia, w ósmej klasie, usunęłam wszystkie jej wiersze. To był czysty przypadek, zagadkowy błąd, który pojawił się na ekranie laptopa, gdy pani Wolters poprosiła mnie o uruchomienie prezentacji. Lecz moje tłumaczenia zostały uznane za kłamstwo, ponieważ „prywatny komputer nauczycielki (nie ufała szkolnym sprzętom, zawsze przynosiła swoje) był urządzeniem niezawodnym i tylko brudne łapska wrednych uczniów mogły go zniszczyć".
Nie zapomnę, jakie spotkały mnie konsekwencje - nagana u wychowawczyni, potem u dyrektora, rozmowa z durną szkolną psycholożką, na której obecni byli moi rodzice, a ostatecznie obietnica zemsty, której do tej pory nie rozszyfrowałam, choć wraz z przyjaciółmi brałam pod uwagę wszystkie możliwe warianty.
Gdyby tamtej nocy potwór objawił mi się jako Dawn Wolters, pewnie skończyłabym podobnie jak dwaj nastolatkowie sprzed siedmiu lat. Ciekawe, czy czuli się tak samo, kiedy wiedzieli, że lada moment mogą zobaczyć potwora? A co, jeśli uczucie żołądka podchodzącego do gardła poprzedza stan, w jakim oni obecnie się znajdują? Zamknięci w szpitalu psychiatrycznym, nie są w stanie spotykać się z najbliższą rodziną, ponieważ ciągle wydaje im się, że widzą potwora, lecz nie potrafią go opisać.
Nigdy nie rozumiałam, jak oni mogli na własną rękę udać się do zamku Dark Villey. Ale będąc w środku, mając świadomość, że za ścianą siedzą moje przyjaciółki, które właśnie zostały nastraszone, wszystkie wątpliwości wyparowały. Ludzka ciekawość i chęć poznania prawdy często przeważa nad rozumem. Zresztą, gdyby w horrorach istniała logika, to by ich po prostu nie produkowali.
CZYTASZ
Ja i Frankie
FantasyJeden świat to za mało... Wyróżnienie w konkursie "Skrzydlate Słowa 2017"! "Przygotuj się na opowieść pełną strachu i sensacji, wątków historycznych i romantycznych..." Taka właśnie jest historia Electry - wątki przeplatają się, tworząc porywającą o...