Trochę oszołomiona jego szybkością, opuściłam gabinet. Zanim zdążyłam mrugnąć, światło za mną zgasło, a kinkiety na korytarzu ponownie rozbłysły.
Frankie stał przed portretem, który wisiał najbliżej gabinetu. Był zapatrzony w namalowaną na nim rudowłosą kobietę w złotej sukni. Nawet w tym świetle wyraźnie było widać podobieństwo pomiędzy mną a nią.
– A więc to jest Rosemary?
– Tak. – Na jego twarzy rozkwitł delikatny uśmiech. – Była najpiękniejszą dziewczyną w całym Dark Villey, jeśli nie w całej Anglii. Miała serce ze złota, nie skrzywdziłaby nawet muchy, a jej szlachetności i odwadze nie dorównywali najznamienitsi rycerze.
– Kochałeś ją – wtrąciłam, patrząc na niego z ukosa.
– I to mocno. Nigdy wcześniej ani później nie spotkałem nikogo równie wyjątkowego jak Rosemary. Lecz kiedy nasze losy się splotły, zrozumiałem, że ściągnąłem na nią olbrzymie niebezpieczeństwo, w końcu jestem przeklęty...
– Wcale nie.
– Ależ tak – uciął. Westchnął głośno, a w tym westchnięciu wyczułam niewyobrażalny ból. – Chcesz poznać jej historię?
– Choć domyślam się, że nie będzie szczęśliwego zakończenia, to tak, chcę usłyszeć, co się z nią stało.
– W porządku.
Wycofał się kilka kroków i usiadł na drugim stopniu schodów prowadzących na górę. Po krótkim zastanowieniu dołączyłam do niego. Oparłam się plecami o drewnianą poręcz, a Frankie wciąż patrzył na portret Rosemary. Zaczął opowiadać z widocznym zaangażowaniem:
***
Był 13 marca 1675 roku, dzień moich dziewiętnastych urodzin. Wystawny bal, który wówczas wyprawiono, był moim pierwszym od ponad roku – z powodu przemiany i mojego nieprzewidywalnego zachowania, Jonathan bał się urządzać jakiekolwiek przyjęcia, dlatego nie obchodziłem najważniejszych w życiu, osiemnastych urodzin. Wiele osób, w tym część służby, której nie odprawiono i wdrożono w moją tajemnicę, wątpiło w to, czy dam sobie radę. Według nich nie byłem jeszcze gotów, aby wyjść do ludzi, móc z nimi tańczyć i rozmawiać o polityce. Choć nigdy nie przyznali mi się do tego w cztery oczy, najbardziej bali się tego, że w środku przyjęcia odezwie się moja dzika natura i kogoś zamorduję. Mimo to, postanowili mi zaufać. I ku zdumieniu wszystkich, poradziłem sobie niesamowicie z tak ogromną presją. Nikt nie zauważył, że cokolwiek jest ze mną nie tak.
O tak, ten bal zapamiętałem na zawsze. Nie przez okazję, lecz przez piękną, rudowłosą pannę o brązowych oczach, która skradła moje serce.
Miała na imię Rosemary i pochodziła z uznanego rodu Catwallów zamieszkującego Dark Villey od dwóch pokoleń. Te uroczo zaróżowione policzki, falujące włosy opadające kaskadami, sięgające połowy pleców, delikatna i blada jak papier skóra... Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy, czułem, że nie będę w stanie przestać o niej myśleć.
Stałem wówczas przy schodach, witając przybywających gości. Rosemary błąkała się po całym ogrodzie, choć drzwi były wyraźnie otwarte, a ja znajdowałem się zaledwie kilka metrów od nich.
Weszła do środka w ślicznej, miodowej sukni, obszytej milionem drobnych brylantów, które w świetle świec sprawiały, że otaczał ją niesamowity blask. Jej ramiona okrywał woal, który połyskiwał równie bardzo jak suknia. Na szyi lśnił łańcuszek, a uszy zdobiły kolczyki ze szczerego złota. Włosy koloru ognia spięła w zgrabny kok na czubku głowy, jednak z tyłu zwisał jeden, zbuntowany kosmyk. Pasjonowała ją moda francuska, szyjąc swoje suknie wzorowała się na strojach, które zakładały damy na dworze Ludwika XIV. Dlatego wyróżniała się pośród tłumu, a inne kobiety plotkowały o niej przy każdej okazji – powszechnie uważano, że panny z bogatego rodu powinny ubierać się w podobnym stylu jak reszta szlachty, nie tolerowano odchyleń. Gdyby nie uroda Rosemary, jej reputacja byłaby zapewne bardzo niska.
CZYTASZ
Ja i Frankie
FantasyJeden świat to za mało... Wyróżnienie w konkursie "Skrzydlate Słowa 2017"! "Przygotuj się na opowieść pełną strachu i sensacji, wątków historycznych i romantycznych..." Taka właśnie jest historia Electry - wątki przeplatają się, tworząc porywającą o...