3. Klon.

415 42 1
                                    

Następnego ranka znowu obudził mnie dzwoniący telefon. Tym razem Cymbaline, która prawdopodobnie była na nogach już od siódmej, nie pozwalała mi się wyspać. Odebrałam, lecz zanim zdążyłam się przywitać i zapytać, czemu niepokoi mnie w pół do ósmej, zalała mnie fala wyzwisk.

– Jak ty w ogóle to sobie wyobrażasz?! Nawet nie podejrzewałam, że jesteś na tyle głupia, żeby się na to zgodzić! Myślałam, że to Melanie przegięła, rzucając ci tak durne wyzwanie. Najwidoczniej się myliłam. Co ty sobie myślałaś?!

– Spokojnie, Cymbaline...

– Nie przerywaj mi! Wiesz, że możemy tam zginąć?! To nie jest zwykłe wyjście na basen, ale śmiertelnie poważna wyprawa, która może zniszczyć nam życie!

– Wcale nie musisz tam iść – zauważyłam. – Możesz zostać, a ja pójdę na zamek z Melanie i Beatrice...

– Mel powiedziała, że idziemy wszystkie razem, bo to byłoby nie w porządku wobec reszty, gdyby któraś z nas odpuściła.

– Przykro mi.

– Nie powinnaś była się zgadzać – burknęła i rozłączyła się.

Właśnie trafiłam na listę wrogów Cymbaline. Miałam tylko nadzieję, że Laura nie słyszała mojej rozmowy, inaczej nie wyszłabym z domu do końca życia.

Po śniadaniu złożonym z resztek wczorajszego obiadu udałam się do Andreasa.

Jego dom różnił się od mojego pod każdym względem. Modernistyczny budynek z końca lat dziewięćdziesiątych był najnowszym, jaki wybudowano przy Old-city Street, podczas gdy mój dom był najstarszym, prawdopodobnie pamiętającym jeszcze czasy księcia Jonathana. Nowoczesne kształty i duże okna sprawiały, że wyglądał okazale, co również interesowało turystów. Ogrodzenie odstawało od reszty nie mniej niż cały dom, ponieważ nie było żywopłotem ani płotkiem ze sztachet. Całą posesję monitorowano, a bramę – stale zamkniętą, otwierano jedynie na żądanie właścicieli.

Nacisnęłam guzik domofonu dwukrotnie, gdyż często się psuł i zawsze istniało ryzyko, że nie zadziała. Po trzech sygnałach usłyszałam znajomy, pieszczący uszy głos.

– Podaj hasło.

Legitymował mnie w ten sposób odkąd skończyliśmy dziesięć lat. Hasło było jedno – niezmienne i niezawodne:

– Złote rybki.

Usłyszałam ciche buczenie, a furtka otworzyła się na oścież. Podczas gdy ja powoli szłam w stronę domu, Andreas wyszedł na werandę. Jego twarz rozjaśnił uśmiech, kiedy stanęłam obok niego.

– Gotowa na eksperymenty?

– Jasne. Co tym razem na tapecie?

Nie odpowiedział, dopóki nie weszliśmy do środka. Dopiero zamknąwszy drzwi, położył dłoń na moim ramieniu w przyjacielskim geście, spojrzał mi głęboko w oczy i odrzekł:

– Wiem, że możesz twierdzić, że ryzyko jest zbyt duże, tym razem jednak...

– Klonowanie? – odgadłam.

Andreas niepewnie skinął głową.

– Słuchaj, Jesteś wyjątkowo inteligentny jak na ucznia jedenastej klasy, co do tego nie mam wątpliwości. Ale dotychczas udało ci się wyłącznie sklonować storczyka twojej mamy. Próby z ludźmi zawsze kończyły się klapą. Raz byłam umazana sadzą, potem topiłam się w zielonej mazi, a nawet poraził mnie prąd! Nie chcę tym razem trafić do szpitala, jeśli coś pójdzie źle.

Ja i FrankieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz