18. Odwet.

116 16 9
                                    

Jaskrawe światło poranka zaczęło przebijać się przez moje zamknięte powieki. Zamrugałam zaskoczona, kiedy uświadomiłam sobie, że znajdowałam się w fioletowej sypialni na zamku, kilka kilometrów od domu. Przez głowę przebiegła mi myśl, że może wszystko, co ostatnio się wydarzyło, było jedynie snem – że wkrótce do pokoju wparują Melanie, Cymbaline i Beatrice domagające się odpowiedzi na pytanie, czy ostatniej nocy widziałam potwora.

– Nie jestem pewien, czy o to zapytały na samym początku – powiedział Frankie, który znikąd pojawił się nagle w sypialni. Spojrzałam na niego mrużąc oczy z powodu słońca. Opierał się o ścianę w wyluzowanej pozie, z założonymi rękami i patrzył przez okno. Jego twarz zdobił wyraz zadowolenia. – O ile mnie pamięć nie myli, ich pierwszą reakcją było „Jak się spało, El?".

– Co ty tu robisz? – spytałam, uśmiechając się. Usiadłam na brzegu łóżka z nogami wiszącymi w powietrzu.

Odwrócił głowę w moją stronę i odwzajemnił uśmiech, a słońce odbiło się od jego idealnie równych, białych zębów.

– Zamierzałem cię obudzić, żebyś nie zaspała do szkoły.

Sprawdziłam godzinę – telefon pokazywał szóstą dwadzieścia. Z jękiem wywróciłam oczami. Było zdecydowanie za wcześnie.

– Naprawdę muszę tam iść? Po tym, co się wydarzyło dzisiejszej nocy?

Frankie podszedł bliżej i usiadł na łóżku po turecku, opierając się plecami o ścianę. Lekko się skrzywił – domyślałam się, że to z powodu niedawno zadanej rany.

– Jak się czujesz? – spytałam, odbiegając od tematu. Podobnie jak on, skuliłam nogi i usiadłam bliżej ściany, od której bił chłód.

– Sam nie wiem. Fizycznie wracam do zdrowia, nabieram sił, moje moce naprawiają się. Ale nadal jedna rzecz nie daje mi spokoju.

– Dlaczego?

– Zawsze sądziłem, że nieśmiertelność oznacza również bycie niezniszczalnym. Nigdy jednak nie sprawdziłem tej teorii, bo nie znalazłem się w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. Aż do wczoraj, kiedy Neil strzelił pistoletem w moim kierunku.

– Wycelował w Hazel – przypomniałam.

– Racja, ale ja... To była prowokacja. Chciał sprawdzić jak zareaguję, czy rzucę się na ratunek.

– I nie wziął pod uwagę, że gdyby tak się nie stało, pewnie zabiłby własną córkę?

– Był bardzo pewny swego – odparł z pogardą.

– Ale dlaczego nazwał ją El? Przecież wcześniej sam nas rozpracował. Zrobił to specjalnie czy głupio się pomylił?

Frankie zamyślił się. Spojrzał w okno, za którym słońce leniwie wspinało się po nieboskłonie. Od niechcenia albo nawet nieświadomie bawił się palcami.

– Neil doskonale wiedział, że to nie byłaś ty – odrzekł w końcu. – Przemyślał wszystko, nawet się nie zastanowił dwa razy, zanim nacisnął na spust. Tak niewiele brakowało, a wydarzyłaby się tragedia...

– Niezaprzeczalnie mieliśmy szczęście.

– Nie, El – powiedział nagle. Znowu zerknął na mnie, jego oczy błyszczały. – Przestałem wierzyć w szczęście lata temu. To, że przeżyłem, zawdzięczam wyłącznie wam. Dzięki twojej odwadze, podjęciu ryzyka i oczywiście wybitnym umiejętnościom Andreasa mogę teraz siedzieć tu z tobą, cieszyć się każdą chwilą... Przez ostatnie trzysta lat, kiedy siedziałem w zamku sam jak palec, do nikogo się nie odzywając, nie doceniałem życia. Myślałem, żeby ze sobą skończyć... – Zamilkł na moment. – Och, nie patrz tak na mnie, El. Samotność i poczucie winy są okropne, gdy nie można ich z nikim podzielić.

Ja i FrankieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz