In Pieces

412 67 2
                                    

*Faye*

Kiedy rozcina moją skórę syczę z bólu. Kiedy uderza moją głową o podłogę, spod moich powiek wydobywają się łzy. Nie płaczę z bólu. Nie płaczę z bezsilności. Najbardziej boli mnie świadomość, że rani mnie osoba, którą kiedyś kochałam. Zaufałam. Wiem, że to nie ja jestem tak naprawdę celem, że jestem tylko kartą przetargową w ich rękach, ale mimo to nie mogę nie zaśmiać się z ich naiwności. Mike nigdy nie krył się z tym jak bardzo mnie nienawidzi ani przy Lexi ani tym bardziej przy Dorianie, dlatego nie rozumiem w jaki sposób moje porwanie miałoby skrzywdzić Mike'a. Szalone rodzeństwo- wszyscy tak na nich mówili. Kiedy po raz pierwszy ich spotkaliśmy, wydawali się niegroźni co kłóciło się z tym jak inni ich postrzegali. Dopiero po jakimś czasie na jaw wyszło ich drugie życie doskonale skryte pod fasadą doskonałości. Ich twarze były doskonałe, ale serca zimne jak lód. Przez dwa lata Mike i ja żyliśmy w nieświadomości . Przez dwa lata żyliśmy w związkach, które czyniły z nas potworów. Wspomnienia atakują mnie jak pocisk i nagle nie jestem już w tej piwnicy. Jestem dwieście kilometrów dalej w białym, uroczym domku. Zatracam się w tych dobrych wspomnieniach starając się nie myśleć o piekle, którego właśnie doświadczam. I dopiero wtedy zdaje sobie sprawę z tego, że niczym się nie różnię od Lexi i Doriana. Jestem równie obojętna co oni. Nawet jeśli bardzo chciałabym móc grać kogoś lepszego, nie jestem w stanie. Wszyscy jesteśmy marionetkami w rękach Boga. Jesteśmy celem jego planu, który nie jest nigdy do końca pewny.  Czasem jesteśmy zbyt zagubieni, by zrozumieć czego od nas oczekuje, ale nadal to on ma nad nami władzę. Każdy dzień wystawia nas na próbę, ale żaden z nich nie może zacząć się od nowa.  Kiedyś wierzyliśmy w Boga. Wszyscy. Co rano ubieraliśmy się w sukienki i garnitury i szliśmy się modlić. Może to właśnie sprawiało, że mieliśmy nadzieje. Dzisiaj, kiedy patrzymy w niebo, nie szukamy na nim śladów boskiej obecności. Widzimy szare chmury, które nic nie znaczą. Są dokładnie jak my. Zmienne, puste, zimne. Tylko czasem przebłyskują przez nie złociste promienie, ale to tylko chwilowe. Po pewnym czasie chcemy być tylko szarym tłumem, marnym tłem jak inni. Tak bardzo oczywiści i bezbarwni. Czasem zastanawiam się czy kiedykolwiek nauczymy się być sobą. Zawsze chcemy być akceptowani, kochani, chcemy się czuć potrzebni, dlatego tak często udajemy kogoś kim nigdy nie byliśmy. Potrafimy się uśmiechać, kiedy wewnątrz płaczemy z bezsilności. Potrafimy płakać kiedy robią to inni. Ale gdzie w tym wszystkim jest miejsce na to, co rzeczywiście mówi o nas? Czuje na policzku delikatny jak aksamit pocałunek, który wybudza mnie z rozmyślania.
- Dlaczego to zrobiłeś Dorian? Dlaczego mnie porwałeś, skoro nie chciałeś tego robić?
- Chciałem. Dlaczego na siłę chcesz bym był dobry, skoro nawet najmniejsza cząstka mnie jest przesiąknięta złem?
- Widzę w twoich oczach potwora, ale twoje serce nie jest złe. Jesteś po prostu chory.
- Przecież ciągle cię ranię. Od dwóch tygodni tkwisz zamknięta przeze mnie, jesteś cała w bliznach i ty szukasz we mnie czegokolwiek dobrego?
- Skoro jesteś taki zły, dlaczego mnie nie zabijesz? Dlaczego rozmawiasz ze mną jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi?
- Byliśmy przyjaciółmi, Faye.
- Właśnie. Więc wypuść mnie.  Wiesz dlaczego widzę w tobie dobro?- kręci zaprzeczając głową.- Bo nie zniszczysz mojej duszy i mojego serca. Możesz nacinać mi skórę, możesz bić mnie ile chcesz, ale nie uda ci się złamać mnie do końca, Dorianie. Bo wiem, że robisz to nie z własnej woli. Robisz to dla innych.
- Masz pięć minut. Jeśli cię dogonię, zniszczę cię. Na każdy ze sposobów. - Po tych słowach wychodzi z pomieszczenia, ale robi coś zaskakującego. Nie zamyka drzwi.

Feniks odradza się z popiołów.
Człowiek zamienia się w pył na zawsze.


Numb/ LINKIN PARKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz