Given Up

353 59 3
                                    

* Faye*

Biegnę, potykając się o własne nogi. Nie zwracam uwagi na to, że nie wiem gdzie jestem, że z każdym krokiem czuje się coraz słabsza i bardziej bezsilna, po prostu chcę jak najszybciej uciec. Słyszę krzyki w głowie, które każą mi biec jeszcze szybciej, ale moje nogi nie mają nawet siły utrzymać stałego tempa. Coraz bardziej kręci mi się w głowie. Marzę, by się poddać, umrzeć i pozbyć się tego strachu, który niemal mnie paraliżuje. Wiem, że potem czeka mnie jeden z wielu ataków paniki, ale nie mogę sobie teraz na niego pozwolić. Walczę z zaciskającym się gardłem oraz mroczkami przed oczami. Zerkam na rękę i widzę wiele ran, które musiałam sobie powalczyć gałęziami, kiedy przez nie przebiegałam. Krew i rany to coś do czego przyzwyczaiłam, ale to i tak nie pomaga. Moje nogi stają się miękkie jak z waty, a ja bezwładnie opadam na ziemię. Jestem tak bardzo słaba i zmęczona, że nie dam rady dalej biec. Nie wiem co zrobić w ciemnym lesie, więc po prostu kładę się na ziemi i modlę się, by Dorian mnie nie znalazł. Nie jestem wierząca, nigdy nie zastanawiałam się nad istnieniem Boga, ale teraz to jedyne co mi zostało. Nie wiedząc kiedy, zasypiam. Budzą mnie nieznane mi głosy oraz szturchanie w ramię.
- Cholera Aiden, ona jest nieprzytomna...
- Serio, nie zauważyłem.
- Co teraz?
- Na razie zabierzemy ją do nas, bo do szpitala jest kawał drogi, trzeba sprawdzić co z nią. - Kiedy dotyka mojego czoła, zaczynam się dusić.
- Ej, dziewczyno, słyszysz nas? - delikatnie przytakuje. Nie mam ochoty na jakikolwiek kontakt z ludźmi. Kiedy czuję czyjeś masywne ramiona, które delikatnie podnoszą mnie do góry, ledwie powstrzymuje łzy. Nie dlatego, że czuję ból. Tak naprawdę marzę, by go poczuć, dlatego że to jedyny dowód na to, że w ogóle jeszcze żyje. Chłopak źle interpretuje moje zachowanie i mówi szeptem:
- Nie skrzywdzę cię. Jesteś bezpieczna....Przepraszam, jak się nazywasz? - pyta.
- Faye Shinoda.
- Siostra tego Mike'a Shinody?
- Można tak powiedzieć. - mówię uciekając wzrokiem. Czuję się niepewnie przez to, że tak naprawdę jestem chorobliwie zawstydzona. Tak naprawdę nie lubię tego, w jaki sposób ludzie reagują na więzy krwi między mną, a Mikiem. Wiem, że nigdy nie będę nawet trochę tak perfekcyjna jak on, ale mimo tego nie chcę umrzeć zapomniana.
Po raz kolejny spoglądam na parę i czuje się osaczona ich uczuciami, którymi nigdy nie byłam otoczona. Bije od nich miłość, oddanie, ale jednocześnie troska, którą do tej pory nikt mnie nie otoczył. Nawet nie wiem kiedy wybucham płaczem i czuję dwie pary rąk oplatające moje ciało. Na początku czuję się nieswojo i próbuję się wyrwać, ale potem otacza mnie błogie ciepło, którego pragnę jak najwięcej.
- Co się dzieje, dziewczyno?
- Nic...- szepczę , sama nie wierząc w to co mówię.
- Wolisz wrócić do domu, czy mamy cię zabrać do szpitala?
- Chcę tylko do mojego brata.- chłopak po raz kolejny bierze mnie na ręce, a dziewczyna stojąca obok szepcze do mnie uspokajające słowa. Kiedy jesteśmy w samochodzie, zamykam oczy, zastanawiając się, czy Mike za mną tęsknił. Czuje nieprzyjemne ukłucie w sercu na myśl o tym, że może nawet się nie przejął moim zniknięciem. Być może rzeczywiście mnie nienawidzi, tak jak wielokrotnie mi to powtarza i wszystko co się wiąże ze mną, jest dla niego drobnostką...Po raz kolejny czuję się wyżarta od wewnątrz, zupełnie pusta, zaczynam krzyczeć kiedy po raz kolejny potwór mnie rozrywa, a reszta staje się nieważna. Czuję jego ręce rozrywające moje serce, jego zęby szarpiące moją duszę. Jego dotyk pali moją skórę i niemal czuję jak płonę. Krzyczę, choć w moje gardło wbijają się ciernie i po jakimś czasie mój krzyk zamienia się w ledwo słyszalny szept, a ja sama tonę w bólu i powoli topię się w swojej rzeczywistości.

Ten potwór siedzi w mojej głowie.
Ten potwór woła do mnie.
On siedzi w mojej głowie...

* Mike*
Siedzę w swoim pokoju, a jedynym światłem są dla mnie dwie świeczki stojące na stoliku Kiedy Faye tak robiła zawsze wydawało mi się to dziwne. Dopiero teraz zauważyłem jak bardzo mądre było to wszystko. Ona nie siedziała przy świecach, dlatego że bała się ciemności. Po prostu czuła się przyćmiona przez moją sławę. Nigdy nie prosiła o uwagę, ale też nigdy jej nie dostała. Pomimo tego, że była młodsza, to ona zawsze musiała ukazywać więcej rozwagi. Moje błędy były od razu wybaczane, jej natomiast zawsze wytykane. Z moich oczu zaczynają sączyć się łzy o które nigdy bym się nie podejrzewał. Nie wiem ile siedzę w kącie płacząc jak małe dziecko, ale po jakimś czasie dobiega mnie krzyk Chestera:
- Mike, Faye wróciła!

Czasem wystarczy jedna zapałka, by rozniecić wielki ogień i jeden mały podmuch, by zgasić go na zawsze.

Numb/ LINKIN PARKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz