9. Paluszki.

5.6K 449 185
                                    

Wracając ze szkoły mocno trzymałem pasek plecaka i nerwowo rozglądałem się na boki.
Tylko żeby nic mi tutaj nie wyskoczyło.
Za dużo naczytałem się tych durnych postów o tamtym typie. A do tego cały czas miałem wyrzuty sumienia...
Kiedy zobaczyłem Toby-ego wszystko odtworzyło mi się w pamięci.
"Zostaw mnie, morderco!"
Chyba przesadziłem...
W końcu to nie była jego wina, że miał zamiar mnie zabić, nie?
Kiedy tak o tym myślę, to coraz bardziej mam wątpliwości, że było to naprawdę...
-Aaaagh! Ogarnij się! - ugryzłem się w język mówiąc to głośno.

Jak zwykle wszedłem do domu. Przywitałem się z Moly, która wskoczyła na szafkę z butami. Potem przywitałem się z mamą. Zjadłem z nią obiad. Poszedłem do pokoju. Włączyłem laptopa...
Tak wygląda każdy mój dzień.
Dźwięk przychodzącej wiadomości zaprzepaścił moją nadzieję, że dzisiaj spędzę resztę dnia w domu.
Mike debilu, jak mogłeś...?
-Hej! Ja i Nathan idziemy wlasnie po cb! Czekaj pod bramkaaaaa! - napisał.
-Ej! Moze bys tak wczesniej mnie ostrzegal, ze przyjdziecie!
-Haha xD tak jakos wyszlo ze juz szlismy i pomyslelismy o tobie haha xD
Świetnie... Czyli nie da rady.
A z resztą jak wspominałem, spędziłbym ten wieczór samotnie, więc... Czemu nie?

Gdy otworzyłem drzwi Nathan machał do mnie, a Mike podskakiwał podparty o furtkę.
-Hej. Ile można czekać? - przywitał mnie Nathan z kumpelskim uściskiem dłoni.
-Gdzie idziemy? - zapytałem i odwrócony do chłopaków zamknąłem bramkę.
-Tam gdzie zawsze? - Mike wzruszył ramionami z zapytaniem.
-Ta. Możemy iść.

-E noooo~ Ostatni paluszek był mój! - marudził rudy.
Jakoś nigdy się nie zastanawiałem, jak to się stało, że się z nimi zaprzyjaźniłem.
Zawsze w szkole byłem chudym wyrzutkiem, z którego często robiono worek treningowy.
Brrr...
Precz przeszłości!
-Mamy jeszcze jedne paluszki... - westchnął Nath i wyciągnął spod kurtki małą, zieloną paczkę.

Siedzieliśmy na ławce opróżniając kolejną paczkę paluszków.
-Ej. - szturchnął mnie Mike. -To nie ten twój znajomy?
Spojrzałem w kierunku w który wskazywał chłopak.
-Niee. To nie on. - przewróciłem oczami. -Tamten był niższy.
Ale serio podobny.
Śledziłem chłopaka wzrokiem, aż nie zniknął za zakrętem.
Ma takie podobne włosy. Roztrzepane na wszystkie strony...
Miałem przestać o nim myśleć!
-Kto to w ogóle był? - zapytał Nath.
-Nie znam tego gościa. - odpowiedziałem wzruszając ramionami.
-Nie tego! Tamtego co cię wziął na słówko w szkole. - kopnął mnie w plecy.
Siedział na oparciu, jakby coś.
-Aaaa ten. - zamyśliłem się. Kolejny raz powtarzam, że miałem nie myśleć o Tobym!
-No ten, ten. - brunet pokiwał głową.
-Noo... Znajomy.
-Nie o to chodzi! Jak ma na imię, skąd się znacie. - sprecyzował przewracając oczami.
-Em... Toby i poznaliśmy się niedawno...
-Ile ma lat? - pytał dalej Nath.
Dajcie mi spokój!
-Nie wiem.
-Znacie się, a nie wiesz ile ma lat?
-No coś w tym stylu? - wzruszyłem ramionami.
Przestańmy już o nim mówić, proszę!
-O czym wtedy rozmawialiście?
Oni to robią specjalnie, prawda?
-Nie twoja sprawa. - prychnąłem.
-Oho. Czyli coś prywatnego. Co?
W głosie Nathana wyczułem podejrzliwość.
-Ta. Prywatna sprawa. - przytaknąłem odwracając wzrok.
-Randka?! - wykrzyknął nagle Mike, że aż podskoczyłem.
-Chyba cię pogięło debilu! Nie jestem gejem! - wyskoczyłem i rzuciłem się na chłopaka zrzucając go z ławki.
-Oho. Czyżby?
Nathan złapał się za brodę zakładając nogę na nogę.
-Tak. Nie jestem.
-Jakoś nigdy nie widziałem, jak umawiasz się z dziewczyną. - uniósł podejrzliwie brwi.
-Bo żadna mnie nie chce?
-Tylko tak mówisz. - westchnął.

Po jakimś czasie musieliśmy zmienić ławkę, bo jakaś stara baba nakrzyczała na nas, że śmiecimy i deptamy ławki bla, bla.
No ale dobra, to staruszka. Miała kij.

-Wracam już do domu. - oznajmiłem wstając z ławki.
-Co, za późno dla dzieciaczka? - zapytał złośliwie Nath.
Jak to możliwe, że po tylu latach nadal oddycha?
-Nie. Mama ma dosyć moich spóźnień po ostatniej mojej "wyprawie".
-No dobra. Nara. - rudy machnął mi na pożegnanie.
Wcale się nie śpieszyłem.
Szedłem spokojnie z rękoma w kieszeniach i patrzyłem pod nogi.
Nie na boki a pod nogi.
Chce już być w domu, pod kołdrą, na podusi. I jeszcze z Moly obok. Tak. Tego mi trzeba właśnie w tej chwili.

Otworzyłem furtkę.
-Już jestem! - zawołałem wchodząc do domu.
Mama siedziała w salonie i oglądała wiadomości.
Znowu mówią o tym mordercy.
Co za cioty z tych policjantów.
-Widzisz co się dzieje...
Zrobiła zmartwioną minę.
-Musisz uważać, wiesz? Podobno to w naszej okolicy. - powiedziała po czym, jak to miała w zwyczaju, uśmiechnęła się do mnie.
Zjadłem jakąś kolację i poszedłem do łazienki.
Stanąłem przed lustrem oparty o białą umywalkę i spojrzałem w swoje zaczerwienione oczy.
Muszę iść spać...
Umyłem zęby i przebrałem się, po czym podreptałem boso do pokoju.

Mimo, że leżałem pod kołdrą było mi strasznie zimno. I słabo. Wszystko mnie zaczęło boleć.
Moja głowa...
Zszedłem do łazienki. Za lustrem znalazłem jakieś tabletki przeciwbólowe. Już niewiele ich zostało...
Popiłem tabletkę wodą z kranu i wróciłem na górę.

Zimno w tym pokoju jak cholera!
To przez otwarte okno...
Podszedłem do okna obok biurka i wyjrzałem przez nie. Jest z niego fajny widok na przód domu i ulice, a za przeciwnym domem zawsze widać zachód słońca, który niestety już minął.
Usiadłem na parapecie i wystawiłem nogi na zewnątrz.
Już się nie przejmuję, że mogę spaść, a nawet jeśli to spadnę w krzaki.
Z głową opartą o ramę okna patrzyłem w ciemne niebo. Nie było na nim żadnych gwiazd, wszystkie zasłoniły rozległe chmury.
Ciekawe, czy będzie padało...
Nie widziałem też księżyca. Może jest po drugiej stronie, albo jego też przykrywają chmury?
Za dużo myślę.
Muszę się zrelaksować, a pomoże mi w tym muzyka.
Nawet nie schodziłem z parapetu. Dałem radę sięgnąć po telefon, a słuchawki były podpięte do laptopa.
Ech... Teraz jest dobrze.
Przeszedł mnie nagły dreszcz, po którym poczułem się rozluźniony.
Kiwałem głową w rytm piosenki, a czasem klepałem się w udo.
Tak minęła mi moja playlista ulubionych utworów.
Gdy się skończyła wróciłem do łóżka.
Jutro sobota.
Cieszyła mnie ta myśl.
Cały dzień mogę spać... Ale znając siebie obudzę się o dziewiątej i włączę laptopa.

Sobota popołudnie.
Moje wczorajsze plany poszły w niepamięć już kiedy się obudziłem.
Mike, Nathan i Cody (największy przymuł w klasie) wymyślili sobie kolejny wypad do lasu.
Mam dosyć lasów.
Dosyć na całe życie!

Po kilku minutach bezcelowej tułaczki przez gąszcze Cody zawołał nas zauważając ścianę starego budynku.
Weszliśmy do środka.
Korytarz... To to miejsce?!
Nie! Ja nie chce tu być!
-Ej... Nie wydaje mi się, że powinniśmy tu być. - powiedziałem i szedłem niepewnie za trójką chłopaków.
-Czemu? Widzisz jak to wygląda? Nikogo tutaj wieki nie było! Nie ma nawet graffiti. - odpowiedział mi Nath. Ten gościu lubi takie miejsca...
Weszliśmy do znanego mi już pokoju.
Biały materac, a na nim złożony w kostkę brudny koc.
-Pewnie jakiś bezdomny tu mieszka. - prychnął Mike i splunął na materac.
Zaraz pomyślałem o Tobym.
Toby nie ma domu i mieszka tutaj?
Trochę to... Dziwne, jak teraz o tym tak pomyślałem... Ale skoro tutaj przesiaduje, to gdzie on teraz jest?

Odpowiedź pojawiła się niespodziewanie szybko.
Za naszymi plecami pojawiła się postać. Oczywiście, że to był Toby.
Ten sam Toby w szarej bluzie z rękawami w paski i z granatowym kapturem. Ten sam z dwoma siekierami przepasanymi na jego biodrach.

Usłyszałem, jak wszyscy w tym samym czasie łapią głęboki oddech.
Ja także.
Szara chusta zasłaniała jego usta. Ciemne, zwężone oczy wpatrywały się w nas wrogo.
Nagły ruch spowodował, że cofnęliśmy się o dwa kroki.
Nawet ja.
Ale on tylko zadrżał.
Nawet nie wiem, czy przypadkiem nie jest przerażony widząc nas tutaj.
Już chciałem zawołać go, już otworzyłem usta, ale w myślach dałem sobie z liścia.
Byłbym głupi wołając go po imieniu przy kumplach z klasy.
-N-Nathan... - szepnął rudy. -Co teraz...?
Nath tylko uciszył go ruchem ręki.
Wtedy Cody staną przed naszą grupą.
-Ej! Co tak stoisz?! - zwołał do niego.
Cody ty idioto!
Szarpnąłem chłopaka do siebie.
-Zgłupiałeś!... - szepnąłem zdenerwowany.
-Ale stoi tępo i się na nas gapi! - odpowiedział wskazując Tobyego machnięciem ręki.
Po chwili padł na kolana, tak jak i reszta, a w mojej głowie zapanował chaos.
On gdzieś tu jest!
Znowu tu jest!
Wiedziałem, że obecność Tobyego nie jest tutaj przypadkowa!
Padłem na ziemie, a Cody leżąc przede mną sączył pianę z ust.
-Toby... - wydukałem przez zaciśnięte gardło.
On chwiejnym krokiem podszedł do mnie.
Czemu to się znowu dzieje?
Zdecydowanym ruchem ręki zdjął z ust chustę i rzucił ją w bok.
Klęknął przed Codym, bądź bardziej padł na kolana.
-Będzie dobrze...
Lekki uśmiech został mi przed oczami, gdy powieki zapadły się samoczynnie.

[skorektowane]

Chłopak Z Blizną [shonen ai]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz