T o a s t z a s ł o d k ą z e m s t ę

585 61 21
                                    

Przytulam go tak mocno, jak jeszcze nigdy nikogo. Ściskam go tak, żeby nigdy nie wyślizgnął mi się z rąk.

Kim jest on?

Jak ostatnio zauważyłam, moim jedynym przyjacielem. Wiem, że jest jeszcze Cindy, ale... Ale czy to jest to samo?

Nie, źle to ujęłam!

On jest moim sprzymierzeńcem, kimś, kto bez pytania zgadł, że płaczę. Kimś, kto wyznał mi miłość i mimo swojej nieśmiałości i zarazem niechęci do ludzi nazwał mnie piękną. Osobą, która powitała mnie jednym z bardziej chamskich tekstów i odpychała od samego początku, ale robiła to tylko ze strachu przed byciem odrzuconym. Kolesiem kilkakrotnie prawie zabitym przez krzesło i to z mojego powodu.

Zaczynam krzyczeć w brzuch Patricka, zamykając go w coraz ciaśniejszym uścisku. Nie ma pojęcia, jak się zachować, więc po prostu przyciska mnie bliżej do siebie i stoimy tak na środku jezdni, niczym para albo skończonych idiotów, albo po prostu samobójców.

- Patrick? – przebijam w końcu przez własny płacz. – Czy skoczyłbyś z dachu?

- To pytanie było co najmniej dziwne, ale... Teraz już nie. Może bym to rozważył, ale nigdy się tego nie dopuścił – puszcza mnie, ale w zamian za to chwyta za dłoń i siada na asfalcie, ciągnąc mnie za sobą. – Nie wiedziałem, czego ode mnie chcesz, więc na wszelki wypadek przyniosłem nasze kopie Antoniusza i Kleopatry.

- Chcesz powtarzać na środku ulicy? – pytam i odruchowo zaczynam się śmiać.

- Dokładnie – prycha, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie i rozkłada zwinięte kartki papieru, uprzednio wyjęte z wewnętrznej kieszeni płaszcza.

- A co, jeśli nadjedzie samochód i nas nie zauważy?

Wzrusza ramionami.

- Umrzemy.


- Czy... - zaczynam nieśmiało, kierując swój wzrok na czubki znoszonych Vansów. Powoli nadchodzi marzec, więc nadal powinno być względnie zimno, a tu proszę – 12 stopni na plusie. Odchrząkam, biorę głęboki oddech i znów unoszę wzrok. Jeszcze raz układam sobie w głowie to, co chcę powiedzieć, aż w końcu kładę ręce na blacie i wykrztuszam: – Czy jest jeszcze mleko czekoladowe?

Kobieta w siatkowym czepku patrzy się na mnie spode łba.

Ona mnie już chyba nie lubi.

...

Tak samo jak ogonek kolejki.

- Jest – odburkuje starsza pani i znika pod ladą, żeby chwilę później wyłonić się z kartonikiem chemicznie słodkiego mleka. Wręczam jej 2 funty, dziękuję i odchodzę ze swoim mlekiem. Szukam wzrokiem wolnego stołu, a przynajmniej takiego, przy którym nie siedzi nikt obcy. Natrafiam na Cindy, która prawie spada z ławki, usiłując pokazać mi, gdzie siedzi, i że JA KONIECZNIE MUSZĘ USIĄŚĆ Z NIĄ.

- TOTALNIE-MILION-DOLAROWA-MAEBY! – wrzeszczy, wyraźnie akcentując pierwszy człon swojego okrzyku. Szczerzę się do niej i ruszam pewnym krokiem, narażając wszystko, co leży na niesionej przeze mnie tacce, na upadek. Cindy pochłania kanapkę, którą najwyraźniej właśnie sobie zrobiła. Na jej tacy leży masło orzechowe Ben&Jerry's oraz niedomknięta Nutella. Brunetka wgryza się w chleb niczym w prawdziwą ambrozję i przeżywa prawdziwy kulinarny orgazm. Pół twarzy ma umazane czekoladą, ale nie sprawia wrażenia przejętej. Otwieram słomkę i wciskam ją w mleko. Pociągam solidny łyk.

That Odd GuyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz