P u k, p u k, p a m i ę t a s z ?

545 60 17
                                    

- Ja tak na dobrą sprawę nawet nie wiem, gdzie on mieszka!

- Ale ja wiem, więc mogę podać ci adres i załatwić transport. Slayer chętnie cię weźmie, bo sam pewnie wyszedł już z siebie i stanął obok.

- Ants, do cholery, gadaj natychmiast, gdzie on teraz jest! – wrzeszczę, spadam z hamaka, upuszczam telefon i wzbudzam u mojego brata salwy śmiechu. Ten durny troll obserwuje mnie przez okno.

- Znaczy się, eee... Ja nie pamiętam, ale wiem, którą linią metra najszybciej.

- Jeśli jeszcze jedna twoja wypowiedź nie będzie albo adresem, albo nazwą linii metra, to wykastruję cię nożem z KFC.

- Matko, już mówię, bo zaczynam się ciebie bać. Taka mała, a tyle gniewu... Dobra, już gadam. Od twojego domu najpierw wsiadasz do District i wysiadasz na stacji... e, niech tylko sięgnę mapkę metra...

­- Masz 3 sekundy.

-Ok, ok. Dzwonię do Be... ZNACZY SIĘ Slayera. Podam mu też twój numer, w razie, gdyby...

Rozłączam się.

Zbieram się z ziemi, otrzepuję brudne spodnie i zabieram ze sobą kocyk z hamaka. Przebiegam przez dom, wołając, że muszę kupić sobie szkiełko pod mikroskop na jutrzejszą biologię.

Co za nonsens.

- Masz zamiar wyjść w samym kocu?

- Tak. Dokładnie tak, tato – uśmiecham się sztucznie i zatrzaskuję drzwi wejściowe. Przykucam na najwyższym schodku i wyczekująco patrzę na wiecznie pięknego Ronniego Radke z kilkudniowym zarostem i tak-bardzo-niemodnym dziubkiem na moim ekranie blokady. Wielkie cyfry, oznajmiające, że jest 20:24, przysłaniają mi trochę widok. – Suh, dude ­– mamroczę do niego.

Co z tego, że mnie nie słyszy?

Nareszcie na wyświetlaczu pojawia się NUMER NIEZNANY i odbieram, by usłyszeć głęboki, przejęty i niemalże paranoiczny głos Slayera.


Jak mogłam do tego dopuścić?

Jak mogłam dopuścić to tego, że Patrick siedzi sam w domu i próbuje sobie poradzić z atakiem histerii?

To moja wina.

Dlaczego mu to zrobiłam?

Czemu tak źle na niego zadziałała informacja o tym, że jestem z Craigiem?

Czyżby był zazdrosny?

Nie, nie, może i miewa zwidy i urojenia, ale do takiej skrajności nie jest w stanie doprowadzić żadna choroba psychiczna. Zazdrosny o mnie?

Jeszcze czego.

Jeśli to prawda, od dziś mówcie do mnie Bernie Sanders! Hilary Clinton! DONALD PIEPRZONY TRUMP!

U Slayera w samochodzie dudni amatorsko zgrana płyta Misfits, ale niezbyt go to rusza. Za każdy zakręt bierze się agresywnie i dosyć brutalnie. Ściska kierownicę niczym ostatni ratunek nad wielokilometrową przepaścią.

A może to nie dlatego Patrick dostał szału? Może pod zmianą statusu było coś jeszcze, czego nie zauważyłam, bo ta wyzuta z empatii część mnie była zbyt zajęta upajaniem się widokiem w związku z: Maeby Vincent?

- Powiedz mi szczerze: czy to przez ciebie? – rzuca Slayer, wykonując niebezpieczny ślizg między nieudolnie zaparkowanymi samochodami. Rozdziawiam usta.

- Słucham?

- Czy to przez ciebie Trick... - głośne przełknięcie śliny, pociągnięcie nosem, zatrąbienie klaksonem. -...dostał pierdolca?

- Kto ci pozwolił zrzucać na mnie winę? – unoszę się i uderzam go wierzchem dłoni w ramię. – A może tak naprawdę to twoja wina, co? Myślałeś nad tym może?

Kogo ty okłamujesz?

Dobrze wiesz, że to twooooja winaaaa...

- Tak tylko pytam... No wiesz, Trick może być nienormalny, ale mimo wszystko to mój najlepszy przyjaciel, a tylko ty i się na niego otworzyłaś, i nie jesteś z naszej... hm, paczki. To się chyba tak nazywa – wzrusza bezwiednie ramionami, a ja czuję mocne ukłucie w żołądek. Zamykam powieki, żeby odciąć się od tej sytuacji, ale odnoszę wrażenie, jakbym miała wytatuowane „TO TWOJA WINA" na wewnętrznej stronie powiek. Z głośników leci kolejna ogłuszająca piosenka, a Slayer, niewzruszony, zwalnia i skręca na krawężnik. Nie otwiera jednak drzwi, które uprzednio zablokował. Opiera się łokciem o podrapaną kierownicę swojego rozklekotanego jeepa i kieruje na mnie swoje szare oczy.

- Boję się tam wchodzić.

- Dlaczego?

- Jest rzucany furią. Kto wie, co mu odwali.

- Jak to?

Slayer naciąga koszulkę przy obojczyku. Ma tam szramy.

- Kiedyś... zanim przepisali mu nowe leki, bywało z nim naprawdę kiepsko. Rzucił się na mnie, a jako, że jest nie jest w twoim wieku, to..

- Czekaj, co?

- Miał kibla – spuszcza wzrok. – Musiał siedzieć w domu, bo akurat, cóż, trudno było określić, dla kogo sprawia większe zagrożenie; dla siebie, czy innych? Jest o rok starszy od ciebie. Ma 17 lat. Rocznikowo 18.

- Zatkało mnie – wykrztuszam w końcu i zdaję sobie sprawę z tego, jak prostacko to zabrzmiało.

- Ale wracając do tematu, to... powiedzmy po prostu, że wydałem mu się kiedyś „wrogo nastawiony", chamski i pozbawiony uczuć, więc... Postanowił mi je wdrapać. Ale było minęło, naprawdę... Teraz zagraża co najwyżej sobie swoim paleniem na odstresowanie. Coś go strzeże, że jeszcze nie wpadł w nałóg. Zatem... po prostu zaczynam się bać, czy TO nie wróciło.

Miętolę swój niebieski kocyk. We włókna wbiły się najdrobniejsze okruszki ciastek z rodzynkami. Drażnią mój odkryty kark i jeśli zaraz się nie podrapię, to zwariuję. Spoglądam raz jeszcze na Slayera, beznadziejnie opartego czołem o znaczek marki samochodu. Rękę z kilkoma drobnymi tatuażami trzyma na kluczykach w stacyjce, jakby chciał je wyjąć i po prostu mieć całą tę sytuację za sobą. Klepię go lekko po dłoni, staram się uśmiechnąć tak krzepiąco, jak potrafię i oświadczam:

- Wiesz, Slay... To jest sprawa ja kontra Patrick i to ja muszę tam iść. Nie czekaj. Jak coś, to napiszę ci smsa.

Wychodzę z samochodu i macham mu ręką.

Wierutna bzdura, myślę sobie. Rozładował mi się telefon.


Walę kołatką w drzwi. Zniecierpliwiona owijam się kocem, niczym w kokon. Odzywa się dzwonek przy drzwiach. Wydobywa się z niego przeciągnięte „taaak", wypowiedziane kobiecym głosem.

Biorę głęboki wdech, odchrząkuję i zbieram w sobie całą energię.

Przecież odezwanie się to tak męczące przedsięwzięcie!

- Dzień dobry... No, dobry wieczór, tak w sumie... Nazywam się Maeby. Czy zastałam może Patricka? Jestem jego koleżanką z klasy i przez przypadek wrzucił mi swoje zadanie domowe do plecaka. Przyszłam je... oddać?

Nie muszę długo czekać na odpowiedź. Zza drzwi dobiega do mnie kilka krzyków, które, znając życie, są przekrzykiwaniem się nawzajem na zasadzie konkursu, którego główną nagrodą jest otwarcie drzwi. Nareszcie doczekuję się szurania domowych papci po podłodze, odblokowaniu kilku zamków i naciśnięcia na klamkę.

To, co widzę, właśnie przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania.

That Odd GuyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz