Rozdział czwarty

6.1K 489 66
                                    

Rozdział czwarty

Boję się. Boję się tego, że dotkniesz mnie ponownie.
I boję się, że mógłbyś już nigdy tego nie zrobić.

W pierwszej chwili nie wiedział, gdzie się znajduje. Kontury pomieszczenia rozpływały mu się przed oczyma. Pomacał blat stojącego obok stolika w poszukiwaniu okularów, ale jego palce nie odnalazły niczego. Panująca dookoła jasność sprawiała mu ból. Czuł nieprzyjemną szpitalną woń. Pamięć wypełniała mu całkowita pustka. Z trudem spróbował uporządkować myśli. Był pewien, że nie zasypiał w tym łóżku. Co takiego się więc wydarzyło?
Powracające wspomnienie uderzyło go jak obuchem, zmuszając do przerażonego zaczerpnięcia tchu. Zakazany Las. Ciemność. Strach. Ginny i Terry. Śmierciożercy. Kapliczka. Szare oczy Dracona Malfoya. Dłonie na nagiej skórze. Twarda, zimna podłoga. I ból. Niewyobrażalny, okrutny ból.
Harry usłyszał jęk, wydobywający się z krtani, zanim jeszcze zrozumiał, że wydał go sam. Zimne paluchy lęku bezlitośnie szarpnęły jego wnętrznościami. Chciał się poruszyć, ale ciało miał jak sparaliżowane, ręce i nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Każda kość płonęła żywym ogniem, a w głowie czuł głuchy łomot.
Usłyszał pospieszne kroki stukające o zimną posadzkę. Obok łóżka ukazała się znajoma twarz, a na jego ramieniu spoczęła pocieszająca dłoń.
- Co... - Łamiące się brzmienie własnego głosu sprawiło, że nie mógł go rozpoznać.
- Jest pan w Hogwarcie, panie Potter - wyjaśniła pani Pomfrey spokojnie. - Wszystko w porządku. Żaden z aurorów nie ucierpiał.
Z ulgą przyjął myśl, że Ginny i Terry'emu nic się nie stało, ale poza tym wiedział, że nic nie było w porządku. Jej pełne współczucia spojrzenie dawało mu do zrozumienia, że wiedziała, co przeżył w kapliczce. Z pewnością nie było żadnych trudności z interpretacją śladów. Rany na jego ciele. Krew. I inne wydzieliny...
Zamknął oczy, niezdolny do dokończenia tej myśli. Jego twarz oblała się rumieńcem. Ze wstydem odwrócił głowę, nie mogąc dłużej patrzeć pielęgniarce w oczy. Czuł się zbrukany. Każdy atom jego ciała błagał o kąpiel.
- Obawialiśmy się, że już się pan nie obudzi. - Głos pani Pomfrey był rzeczowy, jednak z łatwością wyczytał w nim troskę. Stała obok niego z dłońmi wspartymi o biodra. Pytająco uniósł głowę, zatrzymując wzrok w okolicach jej podbródka. - Gorączka wyczerpała całkowicie pana siły - powiedziała, ledwo słyszalnie pociągając nosem. - Przespał pan dwa dni. Wyleczyłam wszystkie rany zewnętrzne. Ale możliwe, że przez jakiś czas będzie pan jeszcze czuł stłuczenia.
Ból w kościach potwierdzał przypuszczenie pani Pomfrey. Przełknął ślinę, pokonując skurcz w gardle. Niezręcznym gestem przeczesał włosy na czole. Mały, diabelski głosik w jego głowie podszeptywał mu bez przerwy, że może lepiej byłoby nie budzić się już w ogóle.
- Mogę iść? - spytał głucho. Nie wiedział, dokąd miałby pójść. Jasne było jedno: nie mógł już dłużej znieść jej wzroku.
Wzruszyła bezradnie ramionami.
- Byłoby lepiej, gdyby pan tu jeszcze został. Ale obawiam się, że i tak nie będę w stanie pana zatrzymać. W końcu nie ma pan już czternastu lat.
Potrząsnął głową i opuścił nogi na podłogę. Męczące łupanie w jego głowie przybrało na sile, zmuszając do zamknięcia oczu. Pierwsze kroki, jakie zrobił, były nieco chwiejne, nie poczuł jednak osłabienia, którego się spodziewał.
- Tu leży pana ubranie. - Pielęgniarka wskazała krzesło stojące w nogach łóżka. - A tu są pana okulary.
Wcisnęła mu w dłoń oprawione na czarno szkła. W zaskoczeniu pogłaskał chłodny metal. Dokładnie pamiętał, że zgubił okulary podczas ucieczki przed śmierciożercami. Z całej siły starał się zablokować straszne wspomnienie paniki i bezradności.
- Kto je znalazł?
- Profesor Dumbledore jest specjalistą w wyszukiwaniu zagubionych przedmiotów - odparła pani Pomfrey zwięźle, uśmiechając się lekko. - Nawet, jeśli przepadły w Zakazanym Lesie.
Wsunął okulary na nos, ciesząc się uspokajającym uczuciem, jakie dawała mu odzyskana ostrość widzenia. Niezdarnie, z twarzą wykrzywioną z bólu, naciągnął na siebie ubranie i pozbierał swoje rzeczy. Naciskał właśnie na klamkę u drzwi, gdy powstrzymał go łagodny, ale stanowczy głos pani Pomfrey.
- Powinien pan z kimś porozmawiać - powiedziała. - Są rzeczy, których nie wolno za wszelką cenę wypierać z umysłu. Jeśli się pan komuś nie zwierzy, mogą one pana zadusić.
Jego palce drżały. Przez chwilę stał bez ruchu, nie mogąc się odwrócić ani wyrzec choćby słowa, czując jedynie rozpacz ściskającą go za gardło. Zanim zdołał się do końca opanować, pchnął drzwi i wybiegł na zewnątrz.

Czarne Zwierciadło [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz