Rozdział siódmy

5.7K 452 164
                                    

Uleczę cię,
jeśli podarujesz mi serce.
A ty uleczysz mnie,
biorąc mnie w ramiona.
(Die Toten Hosen, „Seelentherapie")

Rozdział siódmy

Co się ze mną dzieje? Skąd ta pewność,
że nie będę mógł opierać ci się bez końca?

Bez wysiłku dostał się do pokoju Harry'ego. Proste czarnomagiczne zaklęcie, jedno z pierwszych poznanych w dzieciństwie za sprawą ojca, kazało drzwiom otworzyć się bezszelestnie. Zdecydowanie odegnał myśl o Lucjuszu w głąb świadomości, doskonale wiedząc, że ten nigdy nie pochwaliłby tego, co zamierzał właśnie zrobić jego syn.
Pokój ział pustką. Książki i rozsypana garderoba pokrywały stół, krzesła i łóżko ze skłębioną pościelą. Jaskrawy blask słońca, wpadający przez otwarte okno, oślepił go na chwilę i zmusił do zmrużenia oczu. Odgłos szumiącej wody, dobiegający z pomieszczenia obok, zagłuszał niemal świergot ptaków w ogrodzie.
Serce załomotało mu ciężko o żebra. Odetchnął głęboko, próbując się skoncentrować i przywrócić swoje zwykłe opanowanie. Niespiesznie zbliżył się do uchylonych drzwi łazienki i ostrożnie otworzył je szerzej. Para owiała go niczym ciepła mgła i na moment przesłoniła mu widok. Najpierw dojrzał rozmyty kontur kabiny z prysznicem i zarys czarnowłosej, stojącej za zasłoną postaci. Chwilę później widoczność się poprawiła.
Jeszcze miał czas, by się wycofać. Jeszcze mógł wyjść z tego pokoju udając, że nic się nie stało. Jeśli rozpocznie tę grę, będzie musiał doprowadzić ją do końca. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Nie przeczuwający niczego Harry zdecydował za niego. Szum wody urwał się jak ucięty nożem. Nagła cisza zadźwięczała mu upiornie w uszach. Minęło kilka sekund, zanim ścianka kabiny odsunęła się na bok. Biodra młodego aurora spowijał ręcznik, a krople wody perliły się w jego nastroszonych włosach, skapując na nagą pierś.
Draco wyszedł z cienia przy drzwiach, robiąc krok w jego stronę. Widział, jak Harry zastygł w pół ruchu z mocno przymrużonymi oczami, w desperackiej próbie rozpoznania zakapturzonej postaci stojącej na progu łazienki.
Pozbawiona okularów twarz przybrała ponownie ten sam bezbronny wyraz, który Draco miał już raz okazję zobaczyć. Tamtej nocy, której nie zapomni do końca życia.
- Znów się spotykamy, Potter. - Jego ton był całkowicie wyprany z emocji. Panował nad sobą doskonale.
Harry zatoczył się z przerażenia do tyłu na dźwięk dobrze znanego głosu i zadygotał gwałtowanie, gdy jego nagie plecy przywarły do wilgotnych, zimnych kafelków na ścianie. Patrzył przed siebie pełnym paniki wzrokiem.
Powolnym, zmysłowym ruchem Malfoy odsunął kaptur swej peleryny śmierciożercy i zrobił kolejny krok w stronę Harry'ego.
Jego bezbronna twarz bez okularów. Jego nagość. Strach. Znów byli w kapliczce. Ale tym razem Draco dyktował warunki z własnej woli.

***

Strach złapał go w swe sidła i kompletnie sparaliżował. Zaparł mu dech, przydusił, odebrał władzę w kończynach. Wpatrywał się w Malfoya, zbliżającego się ze złośliwym uśmieszkiem na ustach. W jego twarzy odbijała się cała arogancja, do jakiej tylko był zdolny.
- Co to... ma znaczyć? - usłyszał własny jąkający się głos. Za żadną cenę nie chciał zabrzmieć tak żałośnie i bezsilnie, nie mógł jednak temu zaradzić. Stary lęk owładnął nim bez reszty. - Co ma znaczyć to przebranie?
Malfoy uśmiechnął się szerzej.
- A kto mówi, że to tylko przebranie? - powiedział cicho złówróżbnie łagodnym tonem.
- To niemożliwe. Dumbledore ci ufa. - Z trudem próbował kontrolować narastającą w nim histerię. Przekraczało to niemal jego siły. Oddychał spazmatycznie, w pełni świadom swej nagości i bezbronności. Wydawało mu się, że znalazł się w tej samej sytuacji bez wyjścia, którą tak bardzo pragnął zagrzebać w niepamięci. - Czego ode mnie chcesz?
Malfoy był już tak blisko, że prawie stykali się swoimi ciałami. Oparł dłonie o ścianę po obu stronach głowy Harry'ego, przypierając go do niej.
Harry z rozpaczy zamknął oczy, czując bolesne zimno kafelków za plecami. Nie chciał być znów dotykany w ten sposób. I nie chciał bezsilnie przyglądać się reakcji własnego ciała na ten niechciany kontakt.
- Może spodobało mi się, jak cię brałem? - Usta Dracona niemal musnęły jego ucho. Czuł ciepły oddech drażniący małżowinę. - Może mam ochotę to powtórzyć?
Chciał krzyknąć, ale nie mógł. Słyszał wrzask, nieprzerwanie tłukący mu się w głowie od nocy, w której go zgwałcono, a którego usłyszeć nie był w stanie nikt inny. To, co teraz wydostało mu się z gardła, przypominało ochrypły skowyt, rozbrzmiewający dziwnie obco w jego własnych uszach.
Szeroko rozwarł przerażone oczy, gdy chłodne, szczupłe palce zaczęły czule zakreślać niewidzialne linie na jego piersi. Ich dotyk był jednocześnie jak ogień i lód. Każda komórka ciała zdawała się implodować pod palcami Dracona. Wyprężył się bezwiednie, wyginając odruchowo bliżej Malfoya.
- Uwielbiam, gdy jesteś tak całkowicie zdany na moją łaskę, Potter. - Szept odbił się echem w jego głowie, zagłuszając wewnętrzny krzyk, który teraz zdawał się dobiegać jak przez mgłę. To musiał być jakiś potworny koszmar. - Pojmij wreszcie, że nie dasz rady się przede mną obronić.
Nie od razu zrozumiał prawdziwe znaczenie tych słów. Zamrugał kilkakrotnie, odpędzając mgłę przerażenia, która zbierała mu się przed oczami. Dlaczego miałby nie potrafić się obronić? Miał do czynienia zaledwie z jednym Draconem Malfoyem, a nie z całą hordą śmierciożerców. Nie musiał się tym razem lękać o własne życie.
Wargi przycisnęły się brutalnie do jego ust, odcinając mu dopływ powietrza. Prawie tego nie zauważył. Czemu tak bardzo się bał? Tutaj nie istniało nic, czego musiałby się obawiać. To nie kapliczka. Był w domu przy Grimmauld Place 12.
Nagły dreszcz szarpnął jego mięśniami. Zdecydowanym ruchem mocno odepchnął przyciskające go do ściany ciało. Draco zatoczył się do tyłu. W jego oczach na chwilę zamigotało zdziwienie, zanim znów nie przywołał na usta swego zwykłego, aroganckiego, kociego uśmiechu, doskonale znanego Harry'emu z czasów szkolnych. I tak bardzo znienawidzonego.
Nie było czasu na rozsądne myślenie. Czuł jedynie wściekłość, buzującą w nim jak płomień. Jego pięść wystrzeliła do przodu, uderzając z całą mocą, na jaką mógł się zdobyć, w szczękę jasnowłosego śmierciożercy. Ból w ręce nie dotarł do jego świadomości, gdy kość natrafiła z obrzydliwym odgłosem na kość. Draco nie wydał żadnego dźwięku. Jego ciało powoli, niczym na zwolnionym filmie, wygięło się do tyłu, upadając po chwili ciężko na podłogę.
Harry otwartymi ustami łapał powietrze. W uszach bębniło mu głośno tętno wzburzonej krwi. Wreszcie, po dłuższej chwili, która zdawała się trwać całymi godzinami, udało mu się wyrwać z bezruchu. Drżąc w kolanach powlókł się w kierunku Dracona i przykucnął obok niego na posadzce.
Malfoy, stękając, przyciskał dłoń do szczęki. Powieki mu drgały, a z kącika ust wypływał wąski, karminowy strumyk. Wyczuwszy bliskość Harry'ego, przywołał na twarz lekki, boleśnie wykrzywiony uśmiech.
- I co, lepiej ci teraz? - wymamrotał niewyraźnie. Jego głos brzmiał całkowicie neutralnie. Nie było w nim ani cienia gniewu czy arogancji. Jedynie czujna ciekawość.
Pytanie zbiło Harry'ego z tropu. Dlaczego Malfoy chciał to wiedzieć? O co mu chodziło? Dlaczego Harry miałby poczuć się teraz lepiej?
Gdy jednak wsłuchał się w siebie głębiej, stwierdził, że ostry krzyk w jego głowie przycichł po raz pierwszy od nocy w kapliczce. Było to tak, jakby po latach spędzonych w ciemności znów ujrzał na horyzoncie wschodzącą powoli smugę światła. Nie rozumiał, co się działo. Ale czyż musiał rozumieć?
Spojrzał z góry na Dracona. Krzywy uśmieszek na wargach Malfoya zdziwił go niezmiernie.
- Tak - odpowiedział po prostu. - Tak, chyba mi trochę lepiej.

Czarne Zwierciadło [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz