W tym szczególnym czasie miłość dawała mi odwagę, by zostać
W tym szczególnym czasie pomagała mi mieć cierpliwość
Ten szczególny miesiąc pozwolił nam zrozumieć, co oznacza „my"
W tym szczególnym czasie
(Alanis Morissette, „That Particular Time")Rozdział dwudziesty pierwszy
Jesteś jak światło w ciemnościach,
które po prostu pragnę złapać i trzymać przez moment,
zanim znów wymknie się z mych palców,
zostawiając mnie w czerni nocy.Ginny nie udało się od razu otrząsnąć z odrętwienia. Wokół niej rozlegały się podniecone głosy zebranych, wymieniających uwagi na temat zajścia. W jej uszach brzmiały one jak odległy poszum, niemający jakiegokolwiek znaczenia.
Nie pojmowała tego, co się przed chwilą stało. Była pewna, że dostrzegła panikę w oczach Harry'ego. Ale słowom, które usłyszała, nie potrafiła nadać żadnego sensu. Harry utrzymywał, że po terapii Dumbledore'a nie boi się już spotkania z Draconem. Najwidoczniej jednak się mylił.
Chciała zapytać Dracona, co to wszystko znaczy, co spowodowało ich spięcie. Lecz gdy Malfoy oderwał spojrzenie od drzwi, obracając się w jej stronę, pytanie zamarło jej na ustach.
W jego szarych oczach nie było już ani śladu przerażenia. Teraz błyszczały mieszaniną nienawiści i agresji, której absolutnie nie była w stanie zrozumieć. Powietrze zgęstniało od atmosfery zagrożenia. Ręka Dracona, zaciśnięta wokół trzymanej w kieszeni różdżki, drgnęła silnie. Ten gest wstrząsnął Ginny tak bardzo, że aż się cofnęła, czując, jak serce staje jej w gardle. Co tu się działo? Czy wszyscy naraz poszaleli?
- Na Merlina, opanuj się, człowieku! - Ostry głos należał do wysokiego, czarnowłosego mężczyzny, którego twarz wydawała się jej skądś znajoma. Powstrzymywał Dracona, przytrzymując jego pierś ramieniem. Na chwilę oczy Ginny napotkały jego przelotne, nieprzeniknione spojrzenie. - No chodź, idziemy stąd - dodał łagodniejszym tonem, zwracając się do Malfoya.
Czas zdawał się biec nieskończenie powoli. Dziki błysk w oczach Dracona zgasł, zamieniając się w rezygnację. Ginny czuła wręcz, jak jego napięte mięśnie wiotczeją. Wreszcie bez oporu pozwolił ciemnowłosemu towarzyszowi wyprowadzić się z sali.
Przeszedł ją dreszcz. Czuła się rozbita. Nie chciała dłużej myśleć o scenie, której była świadkiem. I nie chciała nawet wiedzieć, co oznaczała reakcja Dracona. Wszystkie jej myśli skupiły się na Harrym. Pospiesznie odebrała swój długi płaszcz z szatni, narzuciła go na cienką suknię i wypadła na zewnątrz.
Wielki plac przed budynkiem Akademii ział pustką. Nie docierało tu najmniejsze echo dudniącej przedtem w uszach muzyki. Jedynie stukot jej obcasów na asfalcie zakłócał spokój. Było prawie za cicho.
Ani śladu Harry'ego. Nieliczne latarnie gazowe rozjaśniały swym słabym światłem alejkę prowadzącą do wielkiego parku Akademii. W przerwach między zajęciami lubiła dawniej przychodzić tu z Harrym na spacery. Olbrzymia połać zieleni zachwycała latem swą urodą, ale teraz, w samym środku zimy i ciemności, nie sprawiała zachęcającego wrażenia.
Po chwili wahania wybrała drogę prowadzącą nad staw. Wewnętrzny głos podpowiadał jej, że znajdzie Harry'ego właśnie tam.
Wiekowe drzewa parku wyglądały jak szkielety, wyciągające konary swych ramion prosto w ciemne, zachmurzone niebo. Ogarnął ją bezbrzeżny smutek. Ze śniegu, który spadł w Boże Narodzenie, pozostało zaledwie kilka rozproszonych tu i ówdzie brudnobiałych pryzm. Zacisnęła wokół siebie ramiona, ale nie pomogło to odpędzić chłodu. Jej stopy, tkwiące w eleganckich pantoflach, były zimne jak lód.
Gdzieś w zaroślach zasyczał kot. A przynajmniej miała nadzieję, że to był kot. Bezwiednie przyspieszyła kroku, czując, jak dreszcz spływa jej po plecach. Nieskończenie długie dziesięć minut później dotarła nareszcie nad staw.
Harry siedział skulony na oparciu starej ławki stojącej przy samym brzegu. Nie miał na sobie płaszcza. Mimo tego nie wyglądał, jakby mu było zimno. Jego nieruchomy wzrok spoczywał na zamarzniętym stawie, cichym i zastygłym jak na obrazku w książce.
Wszystko w nim wprawiło ją w niepokój: sztywna postawa ciała, twarz bez wyrazu i nic niewyrażające oczy. Zdawało jej się nawet, że wcale jej nie zauważył.
- Hej - szepnęła cicho, nie chcąc go wystraszyć. - Wszystko w porządku?
Głośno wypuścił powietrze, zanim odwrócił głowę, patrząc jej prosto w oczy.
- Nie - odpowiedział spokojnie. Jego głos był całkowicie pozbawiony emocji.
Lęk Ginny narastał niepowstrzymanie. To nie był Harry, którego znała. Już od chwili powrotu z zaczarowanego domu zdawał się być kimś zupełnie obcym.
- To powiedz mi, proszę, co się z tobą dzieje. - Zdziwiła się błagalnym tonem własnego głosu. - Zrobiłam coś nie tak? Merlinie, niepotrzebnie napadłam cię tak na parkiecie... Ale myślałam, że jesteś pewien, że chcesz... - urwała nagle. Co właściwie dało jej tę pewność? Czy Harry naprawdę zachęcił ją w jakikolwiek sposób do pocałunku? Czy tylko to sobie wmówiła? Coś złapało ją za gardło. Z trudem przełknęła ślinę.
- Ginny... - W jego oczach pojawił się ból. - Z pewnością nie zrobiłaś nic złego - powiedział miękko. - Jeśli ktoś tu postąpił niewłaściwie, to tylko ja.
Te słowa nie przyniosły jej ulgi. Wręcz przeciwnie. Strach zasznurował jej krtań. Nie wiedziała dokładnie, dlaczego.
- Czyli ma to jakiś związek z Malfoyem. I z tym, co stało się w domu. - Zauważyła, że zaczyna się trząść, i to nie tylko z zimna.
Gdzieś w oddali rozległ się huk sowy, brzmiący jak skarga.
W jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Patrzył na nią tylko, nie potwierdzając jej przypuszczenia, ale też mu nie zaprzeczając. Bo nie było to wcale konieczne.
- Nie chciałem sprawić ci bólu - rzekł łagodnie, gdy już przestała spodziewać się odpowiedzi. - Tobie najmniej ze wszystkich.
Spróbowała odegnać łzy, napływające do oczu. Nie zamierzała okazywać słabości w obecności Harry'ego.
- Co się z tobą stało? - wyszeptała bezsilnie. - Jak mam ci pomóc, jeśli nie wiem, co się z tobą dzieje?
Oparł czoło o wnętrze dłoni, a potem przesunął palcami po rozczochranych włosach. Gdy wreszcie uniósł głowę, przez chwilę widziała strach malujący się na jego twarzy. Strach, ale zarazem i decyzję.
- Przespałem się z Draconem - wyjaśnił zwięźle, nie patrząc na nią. Tylko to jedno zdanie. Nic więcej.
Szok uderzył w nią jak taran, sprawiając, że na chwilę straciła równowagę. Czuła bolesny strumień adrenaliny, torujący sobie drogę do każdego zakamarka jej ciała.
- Jak... jak możesz powiedzieć coś takiego? - zająknęła się, podczas gdy jej przerażenie osiągało coraz wyższy pułap. - On cię zgwałcił. Jak więc możesz tak to nazywać?
Gdzieś głęboko w jej wnętrzu pojawiła się pewność, że oszukiwała samą siebie. Czuła przecież to niewyjaśnione napięcie między Harrym i Draconem. Już wtedy, w Hogwarcie, zaraz po ich powrocie z Grimmauld Place. Nawet, jeśli nie chciała dopuszczać tego do świadomości.
- Ginny... - Jego głos tchnął na równi czułością i zdecydowaniem. - Nie mam na myśli... gwałtu.
Miała wrażenie, że spada w jakąś bezdenną otchłań, a jej lot trwa i trwa, nie mając końca. Wszelkie nadzieje na wspólną przyszłość pękły w jednej chwili jak mydlana bańka. Zakładała, że będzie potrafiła zachować opanowanie, jeśli Harry odrzuci jej propozycję. Ale to, teraz, tutaj, było ponad jej siły. Czuła rozpacz, której lodowate pazury targały jej wnętrznościami, by po chwili zalać ją niepowstrzymaną, eksplodującą falą.
- Dlaczego? - krzyknęła mu w twarz. Wiedziała, że brzmi histerycznie, ale nie obchodziło jej to. - Czyś ty kompletnie oszalał? A może Malfoy zrobił ci pranie mózgu? - Kolana trzęsły się pod nią tak, że z trudem trzymała się na nogach. Pęczniało w niej coś wielkiego, co za wszelką cenę pragnęło rozsadzić jej klatkę piersiową. - Nie można przecież ot tak, nagle, stać się gejem. Nie można przecież iść do łóżka z własnym gwałcicielem. - Łzy wydostały się w końcu na zewnątrz, pozostawiając na jej policzkach zimne jak lód ślady.
Zacisnął usta. Te same miękkie usta, których łuk tak bardzo lubiła kiedyś zakreślać palcem. Którymi sam, przez nikogo nie zmuszany, całował innego mężczyznę. Poczuła nagły, zapierający dech w piersi wstręt. Jak on mógł to zrobić? Jak mógł zapomnieć o wszystkich nocach, które z nią spędził?
- Możliwe, że oszalałem. - W jego przepięknych, zielonych oczach zamigotał gniew. W tych samych oczach, które od zawsze odbierały jej rozum. - Ale Draco nie wywarł na mnie żadnego nacisku. To się po prostu stało. Nie mam pojęcia, jak mogło do tego dojść. - Zrobił kilka głębokich oddechów. Jego nozdrza lekko drgały. - A teraz wystarczyłoby, żeby skinął palcem, a zrobię to znów. - Zacisnął pięści z gniewu, który zdawał się kierować nie tyle przeciwko niej, co przeciw sobie samemu. Co ani odrobinę nie poprawiało sytuacji.
Każde pojedyncze słowo z jego ust pozostawiało po sobie nową, głęboką ranę. Kuliła się wewnątrz z bólu, pewna, że nie zniesie już jego obecności ani sekundy dłużej.
- Nie chciałem cię skrzywdzić - powtórzył Harry cicho, wykrzywiając twarz. W jej uszach zabrzmiało to jak czysta drwina. - Ale nie mogę już udawać, że nic się nie stało. Nie odzyskam swego dawnego życia. Nieważne, jak bardzo tego pragnę.
Cisza, która zapadła po tych słowach, otuliła ich jak zimna mgła. Słyszała szum własnej krwi. Rozpacz ustąpiła miejsca dziwnemu ogłuszeniu. Tak cieszyła się na ten wieczór, pokładała w nim takie nadzieje. A teraz wszystko, co z nich pozostało, przypominało jeden wielki stos gruzu.
- Potrzebuję cię, Ginny - wyszeptał z bezgranicznym smutkiem w oczach. - Jak dobrej przyjaciółki, którą zawsze byłaś.
To było za dużo. Granica została przekroczona. Szloch wyrwał się jej z gardła. Trzęsła się na całym ciele. Nie było niczego, co mogłaby jeszcze powiedzieć lub zrobić. Wiedziała, że straciła Harry'ego nieodwołalnie.
Na wpół ślepa od łez, odwróciła się i potykając co krok, ruszyła w drogę powrotną do Akademii. Nie zatrzymał jej najmniejszym gestem.
Deportowała się, zanim jeszcze dotarła na skraj parku.
![](https://img.wattpad.com/cover/82041634-288-k754025.jpg)
CZYTASZ
Czarne Zwierciadło [DRARRY]
Fiksi PenggemarCzarne zwierciadło, nie rozpoznaję siebie w twej toni. Jedyne, co widzę, to jego oczy: bramę wiodącą w otchłań jego duszy. A w niej okrucieństwo, którego zaznał za moją przyczyną. Spalam się więc w piekielnym ogniu winy [Nie ja napisalam ten tekst...