Wybierz miejsce, wybierz czas i rodzaj broni
Nie uciekaj! Nie przyjdę po to, by darować ci życie.
Będziesz tam, by je stracić.
(Schandmaul, „Das Duell")Rozdział trzydziesty drugi
Dopiero gdy ta wojna się skończy,
możemy liczyć na nowy początek.Harry odwrócił się pomału, jak w zwolnionym tempie, ciągle ściskając w dłoni zupełnie bezużyteczną różdżkę. Jego żołądek skręcały mdłości. Oddychał głęboko, próbując nie pokazać po sobie strachu.
Morderca Rookwooda stał zaledwie kilka kroków dalej. Nieznośnie powolnym ruchem zsunął na kark kaptur czarnej peleryny. Harry zamrugał kilkakrotnie.
Postać, na którą patrzył, sprawiała wrażenie małej i zabiedzonej, jej plecy były zgarbione w sposób charakterystyczny dla ludzi w bardzo podeszłym wieku. Wodniste oczy w trupio bladej twarzy, o skórze tak pomarszczonej i pofałdowanej jak stary pergamin, śledziły każdy jego ruch. Głowa sędziwego czarodzieja była niemal łysa, otoczona jedynie wianuszkiem siwiuteńkich kosmyków, sięgających mu prawie do ramion.
- Nie poznajesz mnie, prawda, Harry? - Głos postaci brzmiał staro i łamliwie. Lodowate zimno, towarzyszące śmiertelnemu zaklęciu, zdążyło już prawie ustąpić. Zadziwiająco smutny uśmiech wygiął poprzecinane zmarszczkami wargi.
Harry nie był w stanie odwrócić wzroku, odpowiadając niemym, mechanicznym potrząśnięciem głowy.
Ubrany w pelerynę śmierciożercy staruszek lekko rozchylił usta, ukazując niemal bezzębne dziąsła. Gdy uniósł prawą dłoń, kierując różdżkę w stronę Harry'ego i Dracona, Potter dostrzegł, że palce obejmujące ciemne drewno nie były prawdziwe, z krwi i kości, ale metalicznie połyskiwały srebrem.
Wstrząsające nim rozpoznanie przypominało silny policzek.
- Glizdogon! - Słowo opuszczające jego usta zabrzmiało jak jęk przerażenia. W panice odwrócił się do nadal klęczącego Dracona, chwycił go pod pachy i nie pytając o nic, brutalnie postawił na nogi. Malfoy nie stawiał oporu. Jego twarz wyrażała kompletną obojętność.
Harry z wysiłkiem przełknął ślinę i pospiesznie spuścił oczy. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, co musiało dziać się w głowie Dracona. Ciało Harry'ego samo, bez zastanowienia, postanowiło, co robić. Zdecydowany, wysunął podbródek do przodu i postąpił o krok, zasłaniając sobą Dracona w obronnym geście. - Jeśli masz zamiar go zabić, musisz najpierw zrobić to ze mną - rzucił gniewnie prosto w twarz Pettigrewa, czując w uszach dzikie pulsowanie krwi.
- Harry, Harry - odezwał się Pettigrew uspokajającym i nieco drwiącym tonem. Srebrna ręka trzymająca różdżkę opadła. W spojrzeniu śmierciożercy lśniło coś dziwnego. - Dlaczego miałbym zabić kogoś, kto kiedyś uratował mi życie?
Harry głośno wypuścił powietrze, przywołując rozmyte wspomnienie obfitującej w wydarzenia nocy we Wrzeszczącej Chacie, gdy Glizdogonowi udało się zbiec przed sprawiedliwą karą. Miał na sumieniu jego rodziców. A w pewnym sensie również Syriusza. Ręce Harry'ego bezwiednie zacisnęły się w pięści.
- Nie zabiję cię - powtórzył stary śmierciożerca, mrużąc oczy. - Pomożesz mi to zakończyć. Jeżeli nie będziesz chciał pójść ze mną dobrowolnie, w razie konieczności zmuszę cię do tego. - Powiedziawszy to, odwrócił się i ruszył wąską ścieżką, najwyraźniej podążając w kierunku dziwnej budowli, której oświetlone okna majaczyły za gęstwiną krzewów.
Absolutnie zaskoczony Harry przez chwilę stał bez ruchu, nie spuszczając wzroku z oddalającego się pospiesznie Glizdogona. Tysiąc domagających się odpowiedzi pytań krążyło mu pod czaszką. W końcu zmusił się do otrząśnięcia, bez słowa wyjaśnienia chwytając Dracona za rękę i pociągając go za sobą śladem śmierciożercy. Malfoy, sprawiający wrażenie bezwolnego, pozwolił się prowadzić.
Instynkt podpowiadał Harry'emu, że nie powinien ufać Pettigrewowi. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie miał innego wyboru, niż słuchać jego poleceń, jeśli chciał rozwiązać większość zagadek, które przyniosło ze sobą ostatnie pół godziny. I jeśli zamierzał wyciągnąć stąd siebie i Dracona w jednym całym, zdrowym kawałku.
Stojący w pełni księżyc przysłoniła ławica gęstych chmur, a cmentarz, do tej pory skąpany w srebrzystym blasku, otuliła ciemność. Harry ledwo widział, dokąd idzie. Zaklął pod nosem, gdy potknął się o przecinające zakurzoną ścieżkę korzenie drzew, w ostatnim momencie odzyskując równowagę i ratując się tym samym przed grożącym upadkiem.
Pierwszy trup, na którego się natknęli, leżał tuż obok następnego rozwidlenia dróżki. Ciężko dysząc, Harry przystanął na kilka sekund. Nie znał nazwiska nieżyjącego, wiedział jednak, że widział go wśród tych śmierciożerców, którym udało się umknąć przed piekłem zgotowanym im w kryjówce pod dnem jeziora. W jego zeszklonych oczach widniał ten sam wyraz niedowierzania, który Harry ujrzał wcześniej u Rookwooda, wyraźnie świadczący o tym, że nie spodziewał się śmiertelnego ataku.
Harry poczuł, jak coś ściska go za gardło. Rozpoznał kolejną ofiarę: Timothy Nott. To on pomógł mu wtedy przedostać się do gniazda śmierciożerców, biorąc go za Avery'ego. Dwa inne trupy, spoczywające obok Notta, należały do zupełnie nieznanych mu osób. Kilka kroków dalej leżeli Travers i Macnair. Podobny los musiało podzielić jeszcze paru innych.
Widok martwych ciał był przytłaczający. Harry przyspieszył, zrównując się z Pettigrewem.
- Co to wszystko ma znaczyć? - wydusił, nie patrząc na śmierciożercę. - W czym mam ci pomóc? I dlaczego Voldemort pozbywa się swych własnych ludzi?
Glizdogon zatrzymał się raptownie, rzucając mu z ukosa spojrzenie zmętniałych oczu. O dziwo nie wzdrygnął się na dźwięk imienia swego pana.
- Czarny Pan rozkazał mi unieszkodliwić Dołohowa i Rookwooda - wysyczał cicho. - Nie z chęci zemsty, ale po to, by utrzymać własną pozycję do chwili, gdy odzyska utracone siły. - Gdzieś w pobliżu rozległ się trzepot skrzydeł sowy. Pettigrew obejrzał się pospiesznie, a w jego oczach po raz pierwszy przelotnie zagościł wyraz lęku. - Ich żądza władzy była zbyt wielka - dodał szeptem. - Zapomnieli, komu złożyli swe zobowiązania.
Harry miał wrażenie, że nie pojmuje kompletnie niczego.
- A pozostali zabici śmierciożercy? - zapytał ledwo słyszalnym głosem.
- Powiedziałem ci już, że musimy to zakończyć. - Pettigrew uderzył w niemal rozpaczliwy ton. - Spójrz na mnie! Umieram! Im więcej życiowej energii ze mnie wysysa, tym starszy i słabszy się staję. Jestem ostatnim sługą, który mu pozostał. Beze mnie nie udałoby mu się odzyskać władzy po tym, jak ostatnio Dumbledore niemal pokonał go w Zakazanym Lesie. - Harry bezwiednie cofnął się o krok. Myśli w jego głowie zaczęły gonić jak oszalałe. Spojrzenie Pettigrewa stało się gorączkowe, podczas gdy żarliwym głosem kontynuował swe wyjaśnienia, drżąc na całym ciele: - Dostał już ode mnie o wiele więcej niż od innych. Poświęciłem już raz dla niego rękę, żeby mógł odzyskać ciało. Ale dobrowolnie oddać mu życie, nie, tego nie może ode mnie wymagać. - Harry oddychał głośno, uświadamiając sobie, co zrobił Glizdogon, już za młodu niczego nie obawiający się tak jak śmierci. To właśnie ten lęk przez całe długie lata przykuwał go do Voldemorta, to ten lęk skłonił go do zdradzenia rodziców Harry'ego, choć był strażnikiem ich tajemnicy. I dopiero ten lęk, paradoksalnie, sprawił, że zdołał w końcu zerwać kajdany nałożone przez swego pana. Po to, by naprawdę stać się mordercą. Mordercą własnych towarzyszy. - Nie mogłem dopuścić do tego, żeby do niego wrócili i wzmocnili jego potęgę - ciągnął Pettigrew, przeskakując spojrzeniem po martwych ciałach Traversa i Macnaira, których zabił, nie dając im najmniejszej szansy na obronę. W jego wzroku Harry nie dostrzegł ani współczucia, ani winy, przekonany o tym, że Glizdogon nie był nawet zdolny do odczuwania podobnych emocji. Jedyne, co się dla niego liczyło, to własne, nędzne życie.
- Dlaczego oszczędziłeś pozostałych śmierciożerców w Świętym Mungu? - Nie musiał pytać, w jaki sposób Pettigrew przedostał się niezauważony do wnętrza szpitala. Najwidoczniej nikt nie zwrócił uwagi na samotnego szczura, przemykającego ukradkiem nocą przez labirynt korytarzy.
- Dumbledore już się o to postara, by żaden z nich nie ujrzał więcej światła dziennego - odparł Glizdogon, ściągając usta. - Czarny Pan nie może już na nich liczyć. Został zupełnie sam. Nawet jego ostatni sługa odwraca się teraz do niego plecami. - Skinął głową, podkreślając ważkość wypowiedzianych słów, po czym ruszył dalej. Oświetlona budowla, do której nieustannie się zbliżali, nabierała coraz wyraźniejszego kształtu.
Potter milczał, próbując uporządkować myśli. Nadal mocno trzymał dłoń Dracona we własnej. Ścisnął ją ostrożnie, a Malfoy ledwo wyczuwalnie odpowiedział tym samym. Harry odwrócił ku niemu głowę. Draco wyprężył ramiona, przybierając prostą postawę, a gdy ich spojrzenia się zetknęły, Harry ujrzał gniew i smutek płonący w jego oczach. Malfoy zacisnął zęby tak mocno, że zarys szczęk dokładnie uwidocznił się pod skórą.
- Więc to znaczy, że mamy wykonać za ciebie brudną robotę i załatwić Voldemorta. - Ze stłumionego głosu Dracona powiało chłodem. Odraza, którą czuł do Pettigrewa, wyraźnie odbijała się w rysach jego twarzy. - A to dlatego, że jesteś zbyt wielkim tchórzem, by dokonać tego sam.
Glizdogon zadrżał na dźwięk tych słów jak pod uderzeniem pejcza.
- Nie jestem tym, który może wypełnić przepowiednię - poskarżył się. - Tylko Harry'emu uda się go pokonać. Zabiłby mnie na miejscu, gdybym tylko spróbował zrobić to o własnych siłach.
Harry uniósł brew.
- A jak mam go twoim zdaniem pokonać, jeśli moja różdżka tutaj nie działa? - Zamachał bezużytecznym kawałkiem drewna przed nosem Pettigrewa. - Jesteś w stanie przywrócić nam zdolności magiczne?
- O, nie - odpowiedział pospiesznie Glizdogon. - Komu wolno używać magii w tym miejscu, a komu nie, o tym decyduje jedynie Czarny Pan. - W jego spojrzeniu lśniła całkowita obojętność. - Musicie wymyślić coś innego - dodał po chwili z niemal dwuznacznym uśmieszkiem. - Pierwsza myśl, która przyszła Harry'emu do głowy, była palącym pragnieniem uduszenia Pettigrewa gołymi rękami. Różdżka drgnęła mu w dłoni. - Jesteśmy u celu - odezwał się Pettigrew cicho, zatrzymując się dobre dwieście metrów od oświetlonego budynku, odrywając tym samym Harry'ego od jego morderczych planów.
Budowla wydała im się dość dziwna. Była niemal okrągła i niezbyt wielka, wyposażona w wysokie, gotyckie okna i spiczastą wieżyczkę. Harry poczuł nagłe, bolesne szarpnięcie w brzuchu. Zmarszczył czoło, nie wiedząc, co było tego przyczyną.
Obok niego przerażony Draco ze świstem wciągnął powietrze, przebiegając szeroko rozwartymi oczami po twarzy Harry'ego, jakby czegoś w niej szukał. Możliwych oznak strachu?
Harry potrząsnął głową, chcąc zapytać Dracona, co znaczy jego reakcja. Powstrzymał go jednak Glizdogon, ściągając na siebie jego uwagę.
- Powodzenia, Harry Potterze - wyszeptał, przenosząc wzrok na ich ciągle splecione palce. - Jeśli ktoś potrafi doprowadzić tę historię do końca, to tylko wy dwaj.
Ułamek sekundy później Pettigrew zniknął. Tam, gdzie stał chwilę wcześniej, została tylko zniszczona, czarna peleryna. Stary, posiwiały szczur śmignął im między nogami, bezszelestnie znikając w nocnej ciszy.
Harry odetchnął głęboko. Niechętnie wypuścił dłoń Dracona, robiąc krok w stronę starego budynku. A potem kolejny. Jego nogi nabrały nagle ciężaru ołowiu. Pytanie, którego nie zdążył zadać Draconowi, nadal krążyło mu po głowie, chociaż nie był już teraz taki pewien, czy naprawdę chciałby poznać odpowiedź.
W miarę, jak zbliżał się do budowli, jego przekonanie, że przypomina ona mały kościół, rosło. Serce waliło mu jak młotem. Próbował sobie wmówić, że nie ma żadnego powodu, by obawiać się zwykłego kościółka. Bezskutecznie.
Drzwi prowadzące do wnętrza były uchylone. Harry podszedł powoli, pochylając się lekko i rzucając ostrożne spojrzenie do środka. Draco stał zaraz za nim, owiewając mu szyję ciepłym oddechem.
To nie był zwykły kościółek. Harry poznał go od razu, nawet jeśli wszystko teraz wyglądało w nim inaczej. Kamiennego ołtarza nie szpeciły żadne zniszczenia, podobnie jak ustawionego przed nim rzędu pięknie zdobionych ław. W żelaznych, rozmieszczonych wzdłuż ścian uchwytach płonęły długie gromnice. I nigdzie nie było czuć woni zgnilizny. Zamiast niej powietrze przepełniał przyjemny zapach pszczelego wosku i drewna.
Kościółek był kilkaset lat młodszy niż wtedy, gdy Harry widział go ostatnio. Co nie zmieniało faktu, że był tą samą kapliczką, która nawiedzała go w najgorszych sennych koszmarach.
CZYTASZ
Czarne Zwierciadło [DRARRY]
FanfictionCzarne zwierciadło, nie rozpoznaję siebie w twej toni. Jedyne, co widzę, to jego oczy: bramę wiodącą w otchłań jego duszy. A w niej okrucieństwo, którego zaznał za moją przyczyną. Spalam się więc w piekielnym ogniu winy [Nie ja napisalam ten tekst...