Rozdział trzydziesty trzeci

3.1K 261 13
                                    

Myślałem, że byłem w niebie
lecz musiałem stawić czoła zaskoczeniu
Niebiosa, pomóżcie mi,
nie dostrzegłem diabła w twoich oczach
(Elvis Presley, „Devil In Disguise")

Rozdział trzydziesty trzeci

Nadejdzie dzień, w którym zrozumiesz,
że nie musisz uciekać już przed samym sobą.

Harry nie wiedział, czego ma się spodziewać, a jeśli już, to raczej twardego, bolesnego lądowania. Nic takiego się jednak nie stało. Upadek wyhamowało coś elastycznego, podobnego w dotyku do porządnie wypchanego plastykowego worka. Po chwili w nozdrza uderzył go przenikliwy smród rozkładu, zmuszając tym do wykrzywienia twarzy z obrzydzenia.
- Do cholery, Harry! - usłyszał rozeźlony, apodyktyczny głos Dracona, usiłującego rozdzielić ich splątane w uścisku części ciała. - Miałeś pomyśleć o jakimś miejscu w świecie mugoli, a pierwsza rzecz, jaka przychodzi ci do głowy, to wysypisko śmieci?
Sytuacji z pewnością daleko było do komizmu, ale w obliczu ataku wściekłości Dracona Harry jedynie z największym trudem opanował cisnący się na usta grymas rozbawienia.
- Przynajmniej wydostaliśmy się z iluzji Voldemorta - podkreślił rzeczowo, rozejrzawszy się po najbliższej okolicy. Ciemny, otoczony wysokimi murami, zapuszczony dziedziniec, na który się dostali, nie sprawiał szczególnie zapraszającego wrażenia, z łatwością dał się jednak zakwalifikować jako element dwudziestego pierwszego stulecia.
Harry ześliznął się niezbyt zręcznie w dół stosu, usypanego z niedbale rzuconych worków z odpadkami, nadal czując niepokojące trzęsienie w kolanach. Zdecydowanie odepchnął myśl o ostatnich wydarzeniach w kapliczce. Nie chciał teraz o tym pamiętać.
Brzęk, który rozległ się gdzieś obok niego, przyprawił go o silny dreszcz. Szybko jednak wyszło na jaw, że źródłem hałasu był tylko bezdomny pies, szukający pożywienia w przeładowanych pojemnikach na śmieci. Harry powoli wypuścił powietrze z płuc.
- Gdzie myśmy w ogóle trafili? - Wyraźnie słyszał, jak Draco stara się nie brzmieć zbyt opryskliwie. Z jawnym obrzydzeniem, samymi czubkami palców wyskubał kilka listków nadgniłej sałaty z fałd peleryny. - O jakim miejscu pomyślałeś?
Harry zmarszczył czoło, zastanawiając się intensywnie.
- Nie jestem pewien - odpowiedział wreszcie, co Draco skwitował niezadowolonym prychnięciem. - Wszystko potoczyło się o wiele za szybko.
Przerwało im dobiegające gdzieś z bliska skrzypnięcie ciężkich, żelaznych drzwi, należących do wynędzniałego bloku o zabitych czarnymi deskami oknach na parterze. Przez chwilę słyszeli rozbrzmiewające wewnątrz dźwięki muzyki, zdławione kilka sekund później głośnym hukiem zatrzaskiwanych drzwi.
Atmosfera zgęstniała w jednej chwili. Żołądek Harry'ego zareagował nieprzyjemnym skurczem.
Wysoka postać wstąpiła w krąg mdłego światła starej, mrugającej, wiszącej nad wejściem lampy. Mężczyzna, który przez nie wyszedł, w jednej ręce niósł dwie skrzynki z pustymi butelkami, pobrzękującymi cicho przy każdym jego kroku. W drugiej dłoni trzymał latarkę, rzucającą na ziemię jasny stożek światła.
Obcy instynktownie wyczuł, że coś się nie zgadza. Nie wydając żadnego dźwięku i nie ruszając z miejsca, wpatrywał się w mrok dziedzińca. W końcu uniósł obejmującą latarkę dłoń. Krąg jasności przesunął się po zardzewiałych pojemnikach na śmieci, zatrzymując się na twarzy Harry'ego.
Jaskrawy blask boleśnie oślepił przyzwyczajone do ciemności oczy Pottera. Harry mocno zacisnął powieki i odwrócił głowę w bok, macając ręką po szacie w poszukiwaniu różdżki, choć przeczucie podpowiadało mu, że tej nocy nie będzie już musiał z niej korzystać.
- Harry? To ty? - W słowach, które dobiegły do jego uszu, pobrzmiewało bezgraniczne zdumienie.
Ciepły, niski głos wydał się Potterowi dziwnie znajomy, choć do tej pory nie miał okazji słyszeć go zbyt często.
Nagle oślepiający blask zniknął. Harry otworzył oczy, mrugając szybko.
Młody mężczyzna podszedł bliżej. Miał ostre rysy twarzy i nosił ciemne, obcisłe ubranie. Jego biodra luźno spowijał czarny, sięgający kostek fartuch. Czekoladowe oczy w kształcie migdałów wyrażały kompletne zaskoczenie.
Harry zaczął się śmiać, uświadamiając sobie, że podczas panicznej ucieczki z iluzji Voldemorta nie pomyślał o konkretnym miejscu w świecie mugoli, lecz o konkretnej osobie, która zawładnęła jego podświadomością w tym jednym, ważnym momencie.
- Cześć, Vincent - powiedział niezbyt głośno, robiąc krok w kierunku mężczyzny i wyciągając do niego rękę. - Właśnie uratowałeś nam życie.

Czarne Zwierciadło [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz