Rozdział dziewiętnasty

4.2K 322 34
                                    

Próbowałem żyć dalej tak, jakbym cię nigdy nie znał
Nie śpię, ale mój świat nie chce się przebudzić
Modlę się o uleczenie serca
Ale bez ciebie mogę być jedynie niedoskonały
(Backstreet Boys, „Incomplete")

Rozdział dziewiętnasty

Jak mogło nam się wydawać,
że uda nam się żyć dalej tak, jakby nic się nie stało.

Wigilia u Weasleyów zawsze była dniem, w którym niezmiennie panował chaos. Harry wiedział z góry, że nie będzie miał czasu na smętne rozmyślania, za co był głęboko wdzięczny. Mimo głośnych protestów Molly, cały czas rzucał się w wir gorączkowych przygotowań do świątecznego przyjęcia. Zajęty rąbaniem drewna, pomaganiem w kuchni i zdobieniem choinki, bez zbytniego trudu pozbył się uporczywych myśli o ostatnich miesiącach.
Pierwsi goście zjawili się wraz z nadejściem zmroku. Ze swego miejsca przy kominku Harry obserwował z uśmiechem, jak przyjaciele i członkowie rodziny z wolna wypełniają Norę. Gwar głosów i głośne śmiechy dobiegające z przedpokoju z łatwością docierały do każdego zakątka domu.
Wszyscy przybyli niemal jednocześnie. Bill i Fleur z małą córeczką Claire, której ożywiony szczebiot co chwila powodował wybuchy wesołości u dorosłych. Charlie, również w doskonałym humorze, za rękę ze swą narzeczoną Amandą. Fred i George, obładowani stosem prezentów, z których albo docierały dziwne odgłosy, albo ulatniały się podejrzane kłęby dymu. Tonks, szczerząca się od ucha do ucha i strząsająca z wściekle różowych włosów płatki śniegu. Molly Weasley powitała każdego serdecznym uściskiem ramion, po czym energicznie wcisnęła Remusowi Lupinowi w dłoń pierwszą szklankę grzanego ponczu. Artur uparcie i bezskutecznie próbował zapalić choinkowe świeczki przy pomocy mugolskiej zapalniczki, podczas gdy Ginny i Percy zaczęli już rozstawiać na świątecznie ozdobionym stole kolorowe, parujące półmiski. Cały dom wydzielał upajającą woń pierników, świerkowych gałązek i pieczonej gęsi.
Niestety, nawet ten uroczysty nastrój nie był w stanie wypełnić wielkiej luki, ziejącej między zgromadzonymi. To było drugie już z kolei Boże Narodzenie bez Rona i Hermiony. Wzrok Harry'ego stale powracał do rzędu rodzinnych fotografii, zawieszonych obok kominka. Jedno ze zdjęć przedstawiało oboje podczas ostatnich wspólnie spędzonych świąt: Ron objął ramieniem barki Hermiony i z szerokim uśmiechem wspólnie spoglądali w obiektyw. Harry poczuł krótkie, dobrze znane mu bolesne ukłucie w piersi. Odwracając głowę, zauważył, że Molly stanęła obok niego, podążając wzrokiem za tym, na co przed chwilą patrzył.
- Tęsknimy za nimi - wyszeptała cicho z wyraźnie słyszalnym smutkiem w głosie. - Tak bardzo za nimi tęsknimy.
Przytaknął bez słowa. Poczuł jej dłoń, łagodnie opadającą na jego ramię.
- Są jakieś nowe wieści od Rona? - zapytał po chwili zwłoki.
- Ostatnią wiadomość dostaliśmy już dawno temu - odpowiedziała Molly, potrząsając głową.
Pochwycił drżącą rękę spoczywającą na jego barku i uścisnął mocno.
- Na pewno czują się dobrze - rzekł, starając się przybrać możliwie optymistyczny ton. - Z pewnością wszystko jest w porządku.
Uśmiechnęła się przelotnie i powiodła palcem wskazującym po jego policzku w krótkim, czułym, matczynym geście. Potem odchrząknęła zdecydowanie i swym zwykłym, rezolutnym głosem ogłosiła zebranym, że czas zasiadać do stołu.
Podczas kolacji bez przerwy czuł na sobie ciekawskie spojrzenia. Nikt do tej pory nie odważył się zapytać go o to, co działo się na Grimmauld Place. Najwyraźniej każdy starał się udawać, że Harry wcale nie zniknął na cztery miesiące. Jasne jednak było, że co się odwlecze, to nie uciecze: pytania posypią się z pewnością, a on nie zdoła przed nimi uciec.
Powietrze zrobiło się naraz dziwnie duszące. Przenikliwy głos Fleur nieprzyjemnie brzęczał mu w uszach. Zauważył, że odzwyczaił się od bliskiej obecności tylu osób naraz. Zbyt wiele czasu spędził, mając u boku zaledwie jedną.
Draco. Imię rozbłysło w jego świadomości jak neon, którego nie mógł zgasić, nieważne, jak bardzo się starał. A gdy stwierdził, że obraz jasnowłosego Ślizgona absolutnie nie pasuje do ciasnego, świątecznie wystrojonego saloniku Weasleyów, poczuł ból, który nie miał prawa się narodzić. On i Draco żyli w całkowicie różnych światach. Zawsze w nich żyli.
Wstał tak gwałtownie, że jego krzesło zachybotało się niebezpiecznie, sprawiając, że siedząca obok Amanda podskoczyła ze strachu. W ułamku sekundy przy stole zapadła cisza. Wszyscy spoglądali na niego z niepokojem, z wyjątkiem Ginny, która opuściła wzrok. Schwycił poręcz krzesła tak mocno, że kłykcie mu pobielały.
- Przepraszam - wydusił, uśmiechając się z przymusem. - Muszę tylko zaczerpnąć świeżego powietrza. - Ruszył w kierunku drzwi salonu, ścigany badawczymi spojrzeniami całej reszty.
Dopiero gdy mroźne, zimowe powietrze wypełniło mu płuca, poczuł się lepiej. Niemal uroczysta cisza otulała zaśnieżony krajobraz. Niebo iskrzyło się pierwszymi gwiazdami. Z ulgą stwierdził, że chłód pozwala mu powoli wyklarować myśli.
Nie zdziwił się, gdy drzwi wejściowe otworzyły się, wypuszczając na zewnątrz szczupłą, rudowłosą postać. Ginny miała na sobie długi aż do ziemi, podniszczony płaszcz, prawdopodobnie należący do Artura. Niosła przewieszone przez ramię podobne okrycie, które podała Harry'emu gestem nie znoszącym sprzeciwu.
- Zanim przeziębisz się na śmierć - powiedziała tonem wyjaśnienia.
Harry uśmiechnął się krótko i posłusznie naciągnął płaszcz na ramiona. Stary materiał wydzielał słabą woń naftaliny, co mu jednak nie przeszkadzało.
Ginny patrzyła na niego, a jej twarz powoli zmieniała wyraz. A być może tylko same jej oczy.
- Nie będziesz mógł wiecznie przed tym uciekać - wyrzekła niegłośno. - Wszyscy, którzy są tam teraz w środku, całymi miesiącami byli chorzy ze zmartwienia o ciebie. Na pewno zechcą usłyszeć, co się z tobą działo. Nie wyłączając mnie.
Westchnął cicho.
- Wiem - odpowiedział zwięźle. - Przejdźmy się trochę, bo inaczej tu przymarzniemy.
Księżyc wyłonił się spoza ciemnej chmury, malując śnieg srebrzystym połyskiem. Harry uwielbiał ten skrzypiący dźwięk pod podeszwami swych butów.
- Nie wiedziałam wtedy jeszcze, co Dumbledore zamierzał zrobić z tobą i Draconem. - Głos Ginny brzmiał nieswojo, tak jakby z obawy, że Harry jej nie uwierzy. - W innym razie nigdy nie pozwoliłabym ci wrócić na Grimmauld Place.
- Wiem - powtórzył łagodnie. - Ale Grimmauld Place to teraz przeszłość. Odtąd będzie lepiej. W jakiś sposób lepiej.
- Co się stało w tym domu? To znaczy... W jaki sposób wytrzymałeś te wszystkie miesiące razem z nim, po tym, jak on cię...- urwała, wstrząśnięta nagłym dreszczem, najwyraźniej niezdolna do nazwania grozy po imieniu.
Oczami wyobraźni znów ujrzał Dracona, czując, jak coś ściska go za żołądek. Głęboko zaczerpnął tchu, zanim przeszedł do odpowiedzi.
- Długo potrwało, zanim mogliśmy zacząć... rozmawiać o tym, co się stało. Ale potem... potem z dnia na dzień było coraz łatwiej. A po jakimś czasie po prostu przyzwyczaiłem się do tego, że Draco ciągle jest blisko mnie. - W zamyśleniu mocniej wcisnął ręce w kieszenie płaszcza. - Patrząc z dzisiejszej perspektywy, jestem pewien, że terapia Dumbledore'a miała sens. Teraz przynajmniej nie boję się już stanąć z Draconem twarzą w twarz.
Przez dłuższą chwilę nie odpowiadała, czując, że była to tylko część prawdy. Takt nie pozwolił jej jednak brnąć dalej.
- Przez wszystkie te lata nigdy nie przestałam cię kochać, wiesz? - Głos Ginny brzmiał zupełnie neutralnie, jakby wcale nie mówiła właśnie o swych skrywanych uczuciach. Jej słowa trafiły go jak grom. Zaskoczony, uniósł głowę, patrząc na zaczerwienioną od zimna twarz. Kąciki jej ust drżały w niepewnym uśmiechu. - Kiedyś nasze problemy wydawały mi się niemożliwe do rozwiązania. Ale być może... zbyt szybko zrezygnowaliśmy... Może udałoby nam się jeszcze coś uratować, gdybyśmy postarali się bardziej. Zastanawiałeś się kiedykolwiek nad tym, czy jest dla nas druga szansa?
- Ja... - zaczął, jąkając się, i natychmiast urwał. Czuł zamęt w myślach. Gorąco zalało mu policzki. Bezradnie przygryzł dolną wargę, gorączkowo szukając odpowiedzi na to, jak ma zareagować na nagłe wyznanie Ginny, skoro od wielu tygodni nie jest pewien własnych uczuć?
Jej usta nabrały dziwnej miękkości, gdy na niego patrzyła.
- Nie musisz mi dziś odpowiadać - odezwała się spokojnie. - Po prostu to przemyśl.
Wiedział, że jeszcze pół roku wcześniej nie byłoby ani chwili wahania. Przystałby na kolejną próbę, nie zastanawiając się ani przez moment. Ale w międzyczasie sytuacja się zmieniła. Zmienił ją Draco. A Harry nie potrafił się jeszcze oswoić z tym faktem.
- Wracajmy - zaproponowała Ginny sztucznie dziarskim tonem. - Pewnie już zdążyli się za nami stęsknić.
Skinął głową, pogrążony w myślach, po czym ruszyli wąską ścieżką z powrotem w kierunku Nory.
Otoczyło go przyjemne ciepło, gdy tylko otworzył drzwi domu. Okulary zaparowały w jednej chwili, zdjął je więc i przecierając skrawkiem arturowego płaszcza, powędrował ostrożnie ciemnym korytarzem za Ginny.
Nastrój w salonie był dość wesoły, nie tylko dzięki ponczowi Molly. Tonks objęła rolę głównego zabawiającego i rozśmieszała zebranych przyprawiającymi o ciarki na plecach anegdotkami z jej chaotycznego życia. Prawie nikt nie spojrzał w ich stronę, gdy przekraczali próg pokoju.
Molly wyraźnie rozpromieniła się na ich widok. Jej wzrok powędrował w górę, ponad futrynę drzwi.
- Stoicie pod pękiem jemioły - szepnęła, uśmiechając się szeroko. Poza Harrym i Ginny musiała usłyszeć ją tylko Fleur, sądząc po jej krótkim zerknięciu nad drzwi i przelotnym grymasie rozbawienia na ustach.
Harry wiedział, jak bardzo Molly pragnęła, by on i Ginny znów zostali parą. Tak bardzo bolało go, że musi rozczarować kobietę, będącą dla niego jak matka.
Ale Ginny nie dopuściła do tego. Jej oczy rozbłysły szelmowsko, po czym zarzuciła mu po prostu ramiona na szyję i przycisnęła usta do jego warg.
Poczuł nagłe uderzenie adrenaliny. Nie, nie zapomniał jej pocałunków, tak znajomych i pełnych nieskończonej słodyczy. Tak różnych od smaku ust Dracona. Porównanie zjawiło się w jego głowie samo, bez ostrzeżenia, mieszając mu w myślach bardziej, niż chciałby przyznać.
Głośny śmiech, brawa i wiwaty przywróciły go do rzeczywistości. Fred gwizdał pokazowo na dwóch palcach. Ginny wypuściła go z objęć, wykrzywiając się do Freda z radosnym grymasem na twarzy, podczas gdy Harry z trudem starał się zapanować nad wyrazem własnej.
Mała Claire podbiegła do niego, jej złote loki podskakiwały przy każdym kroku, a piękne, ciemnoniebieskie oczy iskrzyły się figlarnie.
- Wujku Harry - zakrzyczała, łapiąc go za spodnie. - Jesteś moim prawdziwym wujkiem, prawda? Oni mówią, że będziesz moim wujkiem dopiero wtedy, gdy ożenisz się z ciocią Ginny. Powiedz, że to nieprawda!
Jeżeli ktokolwiek potrafił bez mrugnięcia okiem owinąć go sobie wokół palca, to tym kimś była córeczka Fleur i Billa. Teraz mógł zareagować wyłącznie uśmiechem.
- Chodź tu, księżniczko - powiedział, podnosząc dziewczynkę i okręcając ją dookoła. Radosny pisk Claire przeszył powietrze.
Czy w tej rzeczywistości istniało coś takiego, jak możliwość wybrania Dracona? Oznaczająca, że nigdy nie będzie mógł mieć własnych dzieci? Czy dzieci naprawdę były tym, z czego nigdy nie umiałby zrezygnować?
Nagle ogarnęło go wrażenie, że nie zna już siebie samego, że nie wie, co ma myśleć i czuć. Wiedział tylko, że tego wieczoru obawia się chwili, w której po raz pierwszy od dłuższego czasu położy się spać bez Dracona, całkiem sam, w starym pokoju Rona, w którym wszystko przypominało mu o najlepszym przyjacielu.
Postawił Claire na ziemi, uklęknął przed nią i delikatnie uszczypnął w policzek.
- Dla ciebie będę wszystkim, kim zechcesz - wyszeptał tak cicho, że tylko ona mogła go usłyszeć.

Czarne Zwierciadło [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz