II

916 89 27
                                    

TRZY LATA WCZEŚNIEJ
OKOLICE AMERYKAŃSKIEGO DOMU MII I JEJ MATKI

-Cholerne dzikusy! Splądrowały moje pastwiska!-krzyczał Jack, właściciel renomowanej stadniny koni czystej krwi arabskiej.
-Proszę się uspokoić!-mówił policjant, który przyjechał obejrzeć szkody wyrządzone przez stado mustangów. Nieopodal znajdował się rezerwat dzikiej przyrody, w którym mieszkały.-Szkoda kwalifikuje się na odszkodowanie. Proszę podpisać tutaj...-wręczył mężczyźnie dokument.
Ten niechętnie złożył na nim swój podpis.
-Co mi po odszkodowaniu! Gdzie teraz będę wypasał moje zwierzęta?!?-pytał rozdrażniony.
Policjant nic na to nie odpowiedział.
-W ciągu tygodnia przyjedzie do Pana ktoś z ochrony środowiska i dokończy formalności. Na mnie już czas.-po czym przedstawiciel prawa pożegnał się i opuścił posiadłość.
"Nie zostawię tak tego. Te mieszańce popamiętają mnie jeszcze! Albo one, albo moja stadnina!!!"-myślał Jack, kierując się w stronę domu.
Tej samej nocy, wraz ze swoim pracownikiem, mieszkającym u niego na stałe, wzięli dwa konie i udali się w stronę rezerwatu.
Po kilku godzinach wrócili, prowadząc ze sobą gniadą klacz. Znaleźli stado w kanionie, gdzie łatwo ją odseparowali od stada. Nie mogła uciekać szybko, ponieważ za kilka dni miała wydać na świat źrebię.

WIND

Dobrze czułem się w tym ciemnym i bezpiecznym miejscu. Choć nic nie widziałem, to dochodziły do mnie dźwięki i czułem lekkie kołysanie. Zwykle dane mi było usłyszeć coś na kształt odległych grzmotów. Wtedy kołysanie było mocniejsze. Jak się potem okazało, był to odgłos kopyt galopującego stada, zniekształcony przez wody płodowe, w których się znajdowałem. Po jakimś czasie zaczęło się robić dość ciasno. Moja matka nie biegała już tak często i szybko jak dawniej. Zapewne było jej ciężko. Jednak pewnego dnia, gdy stado spokojnie się padło, sytuacja zmieniła się. Moja matka zaczęła bardzo szybko biec. Nie wiedziałem dlaczego. Jak mi potem opowiedziała, to przez ludzi, którzy napadli na naszą rodzinę. Chciała zmylić pościg i uciec przez wąski przesmyk, jednak ja byłem już za duży i się w nim nie zamieściła. Ludzie zarzucili na nią liny i choć się wyrywała, na nic się to zdało. Zaprowadzili ją do boksu. Po kilku godzinach zaczęło mi być naprawdę niewygodnie. Starałem się przekręcić. Na nic się to zdało. Nagle poczułem jak coś się silnie na mnie zaciska, a potem wypycha do przodu. Po kilkudziesięciu minutach z bezpiecznego łona matki, wydostałem się na słomę. Było tu ciemno i zimno. Jedynie obecność matki, jej pomocnego przy pierwszym wstaniu pyska, a potem smak gorącego mleka przyniosły ukojenie. Tak oto pojawiłem się na tym świecie, który od pierwszych dni mnie nie rozpieszczał. Moja matka opowiedziała mi następnego dnia o stadzie, w którym się urodziła i dorastała. O moim ojcu, jego przywódcy. O tym, żeby nigdy nie ufać ludziom. Przekazała mi to, co sama umiała, ale nie mogła pokazać. Potem powiedziała, żebym nigdy nie zapomniał kim jestem...I umarła. Niechęć do ludzi zabiła moją matkę. Choć minęły już trzy lata, ja to wszystko pamiętam. I czekam na odpowiedni moment na ucieczkę i spotkanie tak ukochanego przez nią stada-mojej rodziny.

Macie tu dłuższy rozdział z punktu widzenia Winda-jednego z głównych bohaterów książki. Mam nadzieję,  że chociaż chaotyczny, to zrozumiały.
Zostawcie gwiazdkę lub komentarz dla smutnego źrebaczka. XD

Na grzbiecie wiatru. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz