XXII

336 48 4
                                    

Mia

Pan Jack rzeczywiście zmienił zdanie. Konie zostały w stadninie. Był początek grudnia, tydzień po pamiętnych zawodach. Chłopaki, pomimo moich i Carli usilnych namów, żeby zostali, musieli już wyjechać.  Obiecaliśmy sobie, że tym razem my odwiedzimy ich na wakacje. Albo wymyślimy jakiś wspólny wypad. Na szczęście zostaje tu Caroline. Ostatnio Pan Jack zatrudnił nowego stajennego. Był to Pan około pięćdziesiątki. Zajmował się tylko sprzątaniem boksów i pastwisk. Pomagał też w polu. Nie przeszkadzał nam za bardzo, był nawet miły. Miał tylko dwie wady. Palił jak smok i często sięgał do alkoholu. Pewnego piątkowego wieczora byłam wyjątkowo w domu. Miałam spędzić miły weekend z mamą. Żadnych koleżanek, żadnych koni. Tylko my dwie. Włączyłyśmy sobie filmy. Zrobiłam popcorn. Po 22:00 tą sielankę przerwał straszliwy telefon.

Wind

Po moich pierwszych zawodach razem z Fabienne wróciliśmy do łask właściciela. Znów wychodziliśmy na wybieg i wróciliśmy do naszej stajni. Jack zatrudnił nowego pracownika. Miał on pokój w naszej stajni. Pilnował nas, sprzątał, z rana wyganiał na wybiegi... Takie proste rzeczy. Pewnego wieczora szedł do swojego pokoju. Ale nie wyglądał dobrze. Obijał się o ściany, zataczał... Jednym słowem dziwnie. W jego ręce zobaczyłem tlący się, śmierdzący kijek. Ludzie nazywają to papierosem. Mężczyzna nie doszedł do pokoju. Wpadł z całym impetem do boksu obok mnie. Był on pusty, ale pościelony słomą. Nie wyszedł już stamtąd. Po chwili dało się słyszeć głośne chrapanie. Cóż było robić? Sam także udałem się na spoczynek. Po kilkudziesięciu minutach obudził mnie dziwny zapach i niepokój koni. Wstałem.
-Ogień! Ogień w boksie obok Winda!-krzyczał któryś z koni.
Nie wiedziałem co robić. Choć już widziałem ogień, gdy młodych woziłem na ogniska, ten wydawał się straszniejszy. Niósł za sobą ukrytą grozę i...śmierć.
Zacząłem z całych sił kopać w drzwi boksu. Nie udało mi się ich rozwalić. Były specjalnie wzmocnione, dla większych i silnych koni. Kilka zwierząt wydostało się na zewnątrz. Potem usłyszałem krzyki ludzi. Ogień wydostał się już do stajni i mojego boksu.

Caroline

Siedziałam w swoim pokoju i słuchałam muzyki. Mii miało nie być cały weekend, bo planowała go spędzić z mamą. Trochę nudy, ale przeżyję. Nagle na dworze zobaczyłam jakiś ruch. Wyjrzałam przez okno. Kilka koni biegało przerażonych po dziedzińcu. Z jednej ze stajni wydobywał się dym.
-TATO! DZIADKU! POŻAR W STAJNI!-krzyczałam, wybiegając z domu.
Wbiegłam do stajni. Właśnie wyczołgał się stamtąd nasz nowy pracownik.
-Pali się.-powiedział spokojnie, po czym beknął i zasnął przed stajnią.
Pobiegłam otworzyć wszystkie boksy. Kilka miało rozwalone drzwi. Inne zdołałam otworzyć. Wystraszone zwierzęta od razu pędziły na zewnątrz. Dobiegłam do boksu Winda. Jak na złość, paliło się już w środku, jednak ogierowi nic się na szczęście nie stało. Metalowa zasuwa była gorąca. Załapałam ją przez bluzę. Coś się zblokowało. Nie mogłam jej ruszyć. Nie poddawałam się. Jednak nic to nie dawało. Ogień rozprzestrzeniał się. Wind miał coraz mniejsze szanse.
Nagle poczułam, że ktoś mnie łapie i siłą odciąga na zewnątrz.
-Zostawcie mnie! Wind!-jednak wyciągnęli mnie ze stajni.
-Jemu już nie pomożemy.-usłyszałam głos dziadka.
Ktoś dzwonił po straż. Wiele osób biegało z wiadrami wody i piachu. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Mii.

Mia

Odłożyłam telefon z drżeniem.
-Mamo! Pożar w stajni! Musimy tam jechać!-o dziwo mama szybko wyprowadziła auto i ruszyłyśmy.
Niedługo byłyśmy na miejscu. Zobaczyłam języki ognia wydobywające się ze stajni Winda. Odnalazłam Carlę.
-Gdzie Wind?-zapytałam, krzycząc z powodu panującego harmideru.
-Mia... On... On tam został... nic nie mogłam zrobić... MIA!
Nie słuchałam. Wpadłam do płonącej stajni tylnym wejściem, przez pokój pracownika. Było strasznie gorąco. Jakimś cudem przedostałam się w pobliże boksu Winda. Koń próbował wykopać drzwi, które jednak nie ustępowały. W pokoju widziałam siekierę. Dusząc się dymem i parząc gorącym ogniem, pobiegłam po nią. Gdy wracałam, drogę przez pokój, zamknęła mi spadająca belka. Podbiegłam do boksu, z całych sił rąbiąc je siekierą. Po kilku uderzeniach drzwi trochę pękły. Kilka uderzeń wielkich kopyt Winda, dokonało reszty. Wykończone zwierzę wyszło na zewnątrz. Jednak mieliśmy zamknięte drogi ucieczki. Ze wszystkich stron pożar. Zginiemy... Nagle usłyszałam rżenie Winda. Kręcił głową, jakby chciał, żebym na niego wsiadła. Zdziwiona, wdrapałam się na jego grzbiet. Koń resztą sił wybiegł do boksu naprzeciwko i przednimi kopytami zaczął uderzać w ścianę. Z tej strony rzeczywiście była cieńsza. W końcu ustąpiła. Wszystkie siły, które mi pozostały, wykorzystałam na utrzymanie się na "dębującym" koniu. Gdy wreszcie byliśmy wolni, straciłam je całkowicie. Poczułam tylko, że zsuwam się z grzbietu konia i straciłam przytomność.

Na grzbiecie wiatru. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz