XXI

371 46 3
                                    

Wind

Kolejne dni wyglądały podobnie. W środę razem z chłopakami pojechałem na miejsce ogniska. Zaprzęgli mnie do wozu, na który załadowali mnóstwo drewna. Na miejscu puścili mnie na trawę, a sami zajęli się przywiezionym drewnem. Po kilku godzinach zbudowali dość dużą zagrodę. Gdy była skończona, wróciliśmy do domu.

Mia

Chłopcy zrobili dla mnie niespodziankę. Zbudowali mocną zagrodę, nieopodal miejsca na ognisko. To dosyć daleko, ale tłumaczyli to tym, że łatwiej będzie się ukrywać przed panem Jackiem, gdy wróci. To prawda. On zwykle siedzi w domu przy papierach, albo jeździ w delegację. Raczej nie będzie problemu.
Przez kilka następnych dni intensywnie trenowaliśmy do zawodów. Przyjechał ojciec Caroline. Na szczęście nie odkrył naszego sekretu. W weekend mama przyszła popatrzeć jak sobie radzę. Doszło nawet do tego, że sama dosiadła Winda. Okazało się, że gdy była nastolatką, sama jeździła konno. Ehhh... Szkoda, że nie chce do tego wrócić.
Nadszedł dzień zawodów. Tom miał zawieść nas na miejsce. Od rana było dosyć stresująco. Czyściliśmy konie, sprzątaliśmy przyczepę. Pan Jack pojechał w jakichś sprawach do znajomego hodowcy. Zapewne zostanie tam na noc, więc jeden problem mniej.
Fabienne weszła grzecznie do przyczepy, natomiast Wind sprawiał problemy, ale w końcu zapakowaliśmy go do środka i wyruszyliśmy.
Na miejscu byliśmy po dwóch godzinach. Zawody zaczynały się niedługo. Oprowadziliśmy konie po torze, żeby się przyzwyczaiły. Dostałyśmy swoje numery i czekałyśmy na swój start.

Caroline

Gdyby chłopaki nie zdecydowali się przyjechać i pomóc nam, nigdy mój plan by się nie powiódł. No i oczywiście gdyby Mia nie była tak dobrym jeźdźcem. Szybko się wszystkiego nauczyła. Wszyscy dokonaliśmy prawie niemożliwego. Te myśli zajmowały moją głowę, gdy wracaliśmy do domu. Razem z Fabienne zajęłyśmy pierwsze miejsce. Zaraz za nami byli Mia i Wind. To były pierwsze tego typu zawody dla obu koni. Teraz wystarczy powiedzieć o tym tacie i konie uratowane.

Mia

Drugie miejsce! Nie spodziewałam się żadnego dobrego miejsca. Wind skakał z dużym zapasem, nie zrzucił żadnej poprzeczki. Miał trochę gorszy czas od Fab. Właśnie dojechaliśmy do domu. Pan Stanley pogratulował nam i naszym wierzchowcom. Był piątek, więc mama pozwoliła mi zostać na noc w stadninie. Wieczorem pojechaliśmy uczcić to wesołe wydarzenie na ognisku. Tym razem wybraliśmy się samochodem. Obyło się bez alkoholu. Tak, bez niego też można się świetnie bawić. Poprosiłam Toma, żeby zaśpiewał jakąś solówkę. Po namowach moich i Carli, zgodził się. Ma naprawdę ładny głos. Obawiałam się tylko, co na to powie Pan Jack.

Na grzbiecie wiatru. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz