V

545 74 5
                                    

MIA

W końcu nadszedł dzień, w którym miałam iść na pierwszą lekcję jazdy konnej. Odbywało się to 2 godziny po normalnych lekcjach, z tego powodu, iż stadnina była daleko od szkoły. Okazało się, że jest 20 minut szybkiego marszu od mojego domu. Wiodła tam polna dróżka. Zdecydowałam, że pojadę tam rowerem. Zabrałam po drodze kilka jabłek dla zwierząt,  schowałam do plecaka i ruszyłam na miejsce. Jak dojechałam, było już kilka osób z mojej szkoły. Zostaliśmy podzieleni na grupy, ze względu na zaawansowanie. Ja oczywiście trafiłam do żółtodziobów. W mojej grupie było 10 osób. Trenerem grupy została Caroline, córka właściciela. Na pierwszych zajęciach poznaliśmy sprzęt jeździecki i jak go pielęgnować. Każdy z nas dostał do wyczyszczenia siodło lub ogłowie. Poradziłam sobie całkiem nieźle. Na końcu zajęć zostały nam przydzielone konie, na których od następnych zajęć będziemy jeździć. Ja dostałam śliczną, łaciatą klacz. Nazywa się Jessy. Nastał koniec zajęć.
-Czy mogłabym rozdać koniom te jabłka? Są z sądu, nie były pryskane. Takie ekologiczne...-zaczęłam się tłumaczyć.
Caroline zajrzała do torby.
-Ok. Tylko dla każdego po jednym, żeby nie bolał je potem brzuch.-powiedziała, po czym odeszła do swoich zajęć.
Weszłam do pierwszej lepszej stajni i po kolei dawałam smakołyki zwierzętom. Na szczęście starczyło dla wszystkich. W ostatnim boksie stał najpiękniejszy koń, jakiego kiedykolwiek widziałam. Wysoki, czarny z łatką na pysku. Chyba nie był arabem, jak większość tutaj. Ale i tak zrobił na mnie mega wrażenie. Jeszcze tego nie wiedziałam, jednakże nasze historie miały na zawsze się ze sobą złączyć.

Na grzbiecie wiatru. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz