X

430 62 3
                                    

Wind

Były to dwie osoby.
-Czemu przyjechał Pan o tak późnej porze?-zapytał Jack.-Nie można było tego załatwić do południa?
-Słuchaj Pan. Ja jeżdżę z tymi szkapami za granicę, bo tam dostaję za nie lepszą cenę niż tutaj. Więc dawaj Pan konia, dobijemy targu i zjeżdżam stąd.-mówił drugi osobnik. Był to niski, otyły mężczyzna z czapką na głowie. Nie wyglądał na miłą osobowość. Dał się słyszeć głos Samsona:
-Moje cierpienia dobiegają końca,  kochani. Mój czas na stadninie właśnie się kończy.
Z boksu Fabienne dał się słyszeć stłumiony szloch.
-Nie płacz, Fab. Jesteś jeszcze źrebięciem i na pewno nie podzielisz szybko mojego losu.
-A-ale j-j-ja nie ch-chcę żebyś umiera-a-ał.-łkała kobyłka.
-Kochanie, to dla mnie nagroda. Widzisz, ja już nigdy nie pójdę na łąkę, zaznać ciepłych promieni słońca na grzbiecie. Nigdy nie wytarzam się w piachu. Jestem już stary i do końca swoich dni stałbym w tym boksie. Więc nie rozpaczaj. Życzę Ci kariery skokowej. A Ty Wind, pilnuj jej. To jeszcze dziecko, a ludzie zdążyli wyrządzić jej krzywdę.
W tym momencie mężczyźni otworzyli jego boks i wspólnymi siłami wyprowadzili.
Koń zdążył tylko powiedzieć:
-Żegnajcie kochani.-po czym odszedł w ciemność. Więcej Samsona nie spotkałem. Ale zapamiętałem obietnicę mu złożoną: chronić i pilnować małej Fabienne. Na pewno dotrzymam słowa.

Rozdział krótki. I chyba smutny. Sama ryczałam jak pisałam "przemowę" Samsona.
Ale w pewnym sensie miał rację, prawda?
Następne będą dłuższe. Dziękuję za głosy i wyświetlania.

Na grzbiecie wiatru. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz