VIII

532 63 5
                                        

MIA

Chodzenie do szkółki jeździeckiej tak mi się spodobało, że poprosiłam mamę, aby mnie zapisała na dodatkowe lekcje. Zgodziła się i nawet ucieszyła, że będę miała jakieś zajęcie, a nie ciągle siedzenie w domu. Na dodatkowe zajęcia chodziłam w poniedziałki po południu i w weekendy z rana. Prowadziła je Caroline. Była dosyć oschła, ale się tym nie przejmowałam. W końcu jestem tu dla siebie i koni, nie dla niej. Polubiłam klacz, na której jeździłam. Była rasy czystej krwi arabskiej, maści srokatej. Minęło pół miesiąca. Umiałam już sama zająć się czyszczeniem i siodłaniem. Zaczynałam naukę kłusa. Akurat była sobota. Z gotową Shadow (Tak miała na imię moja klacz), czekałam na moją instruktorkę. W końcu weszła na ujeżdżalnię. Choć jak na koniec września było dosyć ciepło, ona była ubrana w długi rękaw.
-Hej.-przywitałam się.-A tobie czasami nie za gorąco?
-Nie twój zasrany interes. A teraz wsiadaj i zaczynamy. Nie mam czasu na pogaduszki.-odparła.
Byłam przyzwyczajona do takich jej humorów, więc nic na to nie odpowiedziałam i dosiadłam wierzchowca. Chwilę pochodziłyśmy stępem w kółko. Po jakichś 10 minutach Caroline kazała mi podejść do siebie. Przypięła klaczy lonżę i zaczęła się pierwsza lekcja kłusa.
-Staraj się trzymać rytm. Nie szarp za wodze. Trzymaj plecy prosto. Ręce mają ci nie latać, utrzymuj je w jednym miejscu. Pięty w dół.-pouczała mnie.
Po skończonych zajęciach znów wyczyściłam klacz, odprowadziłam na wybieg i odniosłam sprzęt do siodlarni. Kiedy miałam wracać, zobaczyłam jak moja instruktorka prowadzi karego ogiera-Winda. Od początku mi się spodobał, więc podeszłam do nich i zapytałam co będą robić.
-Zabieram go na lonżę. A co?
-Mogę popatrzeć?-zapytałam widząc, że powoli wraca jej lepszy humor.
-Jak chcesz. Zajęcia masz skończone. Ze stadniny nikt Cię nie wygoni. Możesz sobie patrzeć ile chcesz.
Tak więc zrobiłam. Stałam oparta o płot i przyglądałam się.
Kolejne pół miesiąca później. Znalazłam sobie kilka koleżanek w szkole, jednak spotykałyśmy się tylko tam. Wolałam każdą wolną chwilę od nauki spędzać przy zwierzętach. I stała się rzecz nadzwyczajna. Coraz lepiej dogadywałam się z Caroline. Nawet doszło do tego, że zaczęła mnie odwiedzać w domu. Chociaż dzieliło nas 4 lata różnicy wieku. Pomagała mi ogarnąć matmę,  Z którą sobie nie radziłam. Pewnej niedzieli po skończonych zajęciach, gdy wybierałam się już do domu, zobaczyłam Pana Jacka z jakimś starszym mężczyzną. Potem Caroline powiedziała, że to jej dziadek, który wprowadził się do nich niedawno. Wracając do zdarzenia, którego byłam świadkiem: Pan Jack ćwiczył z Windem. Koń był nawet grzeczny. Oparłam się o płot. Nieopodal było drzewo, z którego dochodziło złowrogie brzęczenie. Nie lubię kąsających owadów. Nagle koń zaczął brykać. Rzucał tylnymi nogami i rżał niemiłosiernie. Chyba coś go zabolało. Wkurzony Pan Jack, kazał Caroline odprowadzić go do boksu i tuczyć dla handlarza...

Już skopałam to opowiadanie. Ten rozdział miał być 7, no ale trudno. Następny w takim razie też będzie z punktu widzenia Mii. To tyle. I dzięki za komentarze i głosy.

Na grzbiecie wiatru. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz