(W mediach mamy trailer tego opowiadania, zapraszam gorąco do obejrzenia + bardzo się nad nim napracowałam :D)
- Potrzebuję pomidorów, mozarelli i parmezanu, Soph. Mogłabyś skoczyć do jakiegoś supermarketu po szkole?
- Mhm - rzuciłam na odczepne, zawiązałam sznurówkę przy lewym bucie i wyszłam.
To był już trzysta pięćdziesiąty dzień, od kiedy nie potrafiłam patrzeć na twarz brata. Nie mogłam odrzucić od siebie żalu, który tak głęboko we mnie tkwił.
Straciłam zbyt wiele, a on był odpowiednią osobą do obwinienia.
Mimo, że słońce pieściło moją skórę, a pogoda była naprawdę piękna, idąc chodnikiem, moje serce biło szybciej na wspomnienia, a twarz robiła się bledsza ze smutku. Minął rok, a ja się nie pozbierałam.
Jedynie myśl o skończeniu szkoły i złożeniu papierów na jakąś dobrą uczelnię mnie podtrzymywała. Rodzice nie posiadaliby się z dumy, a ja w końcu uwolniłabym się od brata.***
- Słońce, dziś jest piątek, może wyskoczymy na jakąś małą imprezę? - zapytała moja koleżanka, Katherine. Prawda była taka, że nigdy nie byłam zbyt kontaktowa, a po wszystkim, co spotkało mnie w życiu było jeszcze gorzej.
- Nie wydaje mi się żebym miała dziś czas - skłamałam z lekkim uśmiechem. Miałam go mnóstwo, ale ona nie musiała o tym wiedzieć.
- A jutro? - Zadawała tak dużo pytań. Wolałam samotnie spędzać czas i nie martwić się tym, że ktokolwiek przestanie wierzyć w moje kłamstwa. Nie chciałam spędzać z nikim zbyt dużo czasu, nie chciałam pytań, że skoro rodzice są tak daleko, to dlaczego nigdy nie dzwonią?
- Jutro... Um... - Zastanawiałam się, chociaż i tak nie miałam zamiaru gdziekolwiek wychodzić. Nie chciałam też jej urazić.
- Nie masz? Świetnie, to może wpadniesz do mnie na małą nockę z filmami? Oh, nie, przyjeżdża siostra mamy z gromadką dzieci. Może pójdziemy do ciebie? - Nadawała.
- Oh, Kath. Po prostu... Masz rację, chętnie pójdę do jakiegoś klubu - uśmiechnęłam się i razem ruszyłyśmy na fizykę. Później śmiałyśmy się z pojedynczych słów, które wypowiadał bardzo chaotyczny i dziwny nauczyciel. Robiłam to tylko na pokaz w towarzystwie innych, żeby nie pytali, co mi jest.
Bo to, co w sobie ukrywałam, było zbyt długą i męczącą historią.
***
Po wyjściu ze szkoły skierowałam się do jednego z wielu supermarketów w Civic Center. Nie rozumiałam, dlaczego w tym momencie, w tym dniu, znajdowałam się w słonecznej Kalifornii. W końcu nawet moja dusza była szara, nieciekawa. Powinnam była znajdować się gdzieś, gdzie było zimno, padał deszcz, a niebo przecinały błyskawice. To byłoby moje miejsce.
Kiedy zakupiłam sery i pomidory, wróciłam do mieszkania. Jak najszybciej chciałam położyć się na łóżku i zasnąć z słuchawkami grającymi smutną muzykę, która pieściłaby moje zszargane od długiego czasu uczucia.
Otworzyłam drzwi, po czym zdjęłam przetarte reeboki, które kiedyś kupiła mi mama.
- Wyobraź sobie, że nawet wodę już gotuję, taki jestem głodny - przywitał mnie mój brat ze śmiechem. Przewróciłam oczami i położyłam moje "zakupy" na blacie kuchennym. - Jak tam w szkole? - Zapytał.
- Rutyna - rzuciłam zdawkowo powstrzymując się od jakichś niegrzecznych słów i otworzyłam drzwi od lodówki. Kiedy znalazłam tam jogurt z kawałkami banana, chwyciłam łyżeczkę ze stolika i ruszyłam do swojego pokoju. Zatrzymałam się jednak w półkroku:
- Idę dziś na imprezę - oznajmiłam i poszłam w swoją stronę.
CZYTASZ
Calm My Life
FanfictionJak to jest być mną? Mogę śmiało odpowiedzieć, że nie jest łatwo. Zbyt szybko straciłam wiele rzeczy. Udawałam spokój, próbowałam zwyczajnie funkcjonować, ale co czułam, wiedziałam tylko ja. Kiedy padłam ofiarą stalku, byłam w niebezpieczeństwie. Po...