12.To co robimy?

159 14 0
                                    

-No, panie Hayes... Trzeba napompować nowe piłki. - powiedział pan Mason, gdy schodziliśmy z boiska. Moja drużyna wygrała pięć do dwóch. Przez całą godzinę lekcyjną biegaliśmy jak za dawnych czasów po boisku za piłką. Za terenem boiska przybiłam z moją drużyną piątki.

-Ale proszę pana... Ona zamiast uczyć ich chemii wyciągnęła ich na boisko! Ona to zaplanowała! - zaczął się bronić ze śmiechem Dean.

-Przyjąłbyś choć porażkę z godnością. - zaśmiałam się i uderzyłam w ramię. Popatrzył na mnie urażony.

-Gdybym jeszcze grał z kimś dobrym to jasne... - wzruszył ramionami. Popatrzyłam na niego a moje brwi poszybowały w górę. Że co on powiedział? W jego stronę poleciały gwizdy chłopaków i śmiech wuefisty.

-Chcesz coś jeszcze powiedzieć? - zapytałam podchodząc do niego wolno. Niezauważalnie zabrałam z rąk Gary'ego piłkę i schowałam za plecami.

-Chciałbym przypomnieć Bogu o tym, że dobrze zrobił stwarzając najpierw mężczyznę. - cofnął się o krok.

-Ale wiesz, musiał w końcu zacząć od zera. - odgryzłam się z uśmiechem.

Chłopcy się zaśmiali i Dean też. Wykorzystując to, że się na mnie nie patrzył, wyjęłam szybko piłkę zza pleców i uderzyłam w nią jak w piłkę do siatki. Trafiłam w jego ramię. Zachwiał się nie rozumiejąc o co chodzi. Zaśmiałam się głośno z jego reakcji a razem ze mną pozostali. Machnęłam na chłopaków ręką by szli za mną. W drzwiach do środka słyszałam jak śmiali się z tego, że mając mnie w drużynie wygrali. A dziwią się? W gimnazjum często grałam z chłopakami z klasy na wf-ach. I teraz też czasem z nimi gram. A także w siatkę. Właściwie to dałabym radę grać we wszystkie gry zespołowe jak i nie zespołowe. Ping-pong się do tego wliczał tak samo jak bilard. Właśnie... Może by pograć w bilarda?

-Chłopaki, idę na świetlicę. Wy - pod klasę.

Rozdzieliliśmy się przy salce. Ja brawie biegłam przez korytarz do świetlicy znajdującej się na piętrze zerowym. Zbiegłam po schodach i cały czas mijałam uczniów, którzy wołali za mną "Cześć, Case". No tak, wszyscy uczniowie mnie znali a także nauczyciele. Dobrze czy źle? Do tej pory nie rozgryzłam. Zapukałam w drzwi do świetlicy i otworzyłam. W środku była moja była wychowawczyni.

-Dzień dobry. - przywitałam się.

-Cześć, Case. - uśmiechnęła się do mnie ciepło - jak zawsze.

-Ja chciałam spytać czy mam jakieś zastępstwa w poniedziałek.

-Tak, pięć lekcji. Przecież umawialiśmy się, że przychodzisz w poniedziałki, środy i piątki. We wtorki i czwartki pracujesz w barze.

-Wiem ale chciałam się upewnić. - zaśmiałam się i we dwie ruszyłyśmy do pokoju nauczycielskiego po dzienniki następnych klas.

-Do tej pory nie wiem, jak dyrektor zgodził się cię zatrudnić. Co dziwniejsze, proponował ci wypłatę a ty nie chciałaś o tym słyszeć! - usłyszałam jakby wyrzut.

-Robię to w charakterze wolontariatu. - wyjaśniłam. Nie musiałam od razu wszystkiego wyjawiać pierwszej lepszej osobie. A że byłam w tym sama, wcale nie pomagało.

-Zrobiłaś kiedyś coś złego? - zapytała mnie nagle i przeniknęła wzrokiem.

-Jak każdy ale raczej nic poważnego. - odparłam ze ściśniętym gardłem.

-Przepraszam za to pytanie. - zaczęła się tłumaczyć -Ale kiedyś pomyślałam, że może robisz to jakbyś chciała w ten sposób odpokutować.

Aż tak bardzo się nie pomyliła...

-Po prostu lubię spędzać czas z nimi wszystkimi. - nie powiedziałam prawdy ale i nie skłamałam. Trzymałam taki "złoty środek". Tak, przypomniały mi się lekcje o filozofii greckiej i rzymskiej.

SlaveryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz