10 | Pełnia

2K 174 24
                                    

- I jak było? - spytał Arthur, kiedy tylko ujrzał Pottera idącego korytarzem. Nie musiał jednak zadawać tego pytania - Ślizgon był rozanielony, a na jego twarzy malował się błogi uśmiech, zwiastujące powodzenie misji.
- Było... cudownie. - stwierdził, wspominając ostatnią noc. Puchon klasnął w dłonie i zbliżył się do niego, pragnąć usłyszeć całą historię, od początku do końca, którą Harry oczywiście z chęcią opowiedział, nie omieszkając wspomnieć o najmniejszych szczegółach.
- O jaaaaaa! - skomentował Arthur, kiedy Potter doszedł do sceny łóżkowej - naprawdę to zrobiliście? Jak to... wygląda? - szepnął, odrobinę zażenowany. Ślizgon uśmiechnął się do niego i po wzięciu głębokiego wdechu opowiedział błogie uczucie, jakie mu towarzyszyło podczas dotykania Riddle'a. Puchon słuchał tego z najwyższą ciekawością, nie mogąc oderwać wzroku od twarzy Harryego, która wyglądała inaczej niż zwykle - chłopiec sprawa wrażenie naprawdę szczęśliwego i promieniował pozytywną energią.
Nic dziwnego - Ślizgon czuł się naprawdę spełniony. Mógłby co noc robić to z Tomem - był pewien, że dzięki temu jego życie byłoby dużo lepsze i ciekawsze.

- Harry... wiesz jaki dzisiaj dzień? - spytał go Tom, kiedy po południu wspólnie siedzieli w pokoju prefektów, pijąc kremowe piwo.
Młody pokręcił głową.
- Dzisiaj pełnia. - rzucił, upijając łyk słodkiego napoju. - będziesz musiał zdecydować czy... czy chcesz wracać. - kontynuował, chociaż szło mu to z wyraźnym trudem.
- Wracać? Gdzie? - zapytał Potter, wydając się być skonfundowanym. Dopiero po chwili zrozumiał, o co chodzi prefektowi.
- Miałbym wrócić do... mojego świata? Do XX wieku? - spytał niepewnie, a Tom tylko potaknął głową.
Potter zdążył już zapomnieć, że to tak naprawdę nie jest jego świat. Że jest tu tylko gościem i prędzej czy później będzie musiał wrócić, bo nie można ingerować z czasem. Czuł, że i tak wiele już zepsuł.
- Nie chcę wracać. - powiedział w końcu, spoglądając niepewnie na Toma - nie chcę żyć w świecie bez ciebie. - dodał, zauważając, że Riddle uśmiechnął się.
Nie odwrócił wzroku od okna, w które patrzył, więc Harry nie był w stanie wyczytać wszystkich emocji malujących się na jego twarzy.
Tom nie chciał patrzeć na chłopca - bał się, co pomyśli sobie, jak usłyszy gorzką prawdę. Ślizgon zerknął na zachmurzone niebo. Był typem człowieka, który lubił planować rzeczy- nic więc dziwnego, że już jakiś czas temu odczytał kilka przepowiedni. Nie był pewien, czy można im ufać, ale wiedział jedno - w przyszłości będzie istniał i Potter nie będzie żył w świecie bez niego. Nikt nie będzie. Na twarz chłopca znowu wpłynął błogi uśmiech, a jego oczy delikatnie się zmrużyły na myśl, że kiedyś będzie niepokonany. Będzie panem śmierci i zrobi wszytko, aby istnieć wiecznie.
- Harry... - powiedział w końcu cicho, choć słowa ledwo mogły przejść mu przez gardło. Tak bardzo nie chciał tracić jego miłości, ale nie umiał dłużej go okłamywać.
- Nie będziesz żyć beze mnie. Istnieję także w twoich czasach. - powiedział, a ciało Pottera przeszyło nieuzasadnione zimno. Podniósł wzrok znad kufla kremowego piwa i niepewnie zwrócił się do chłopaka.
- Co masz na myśli? - zapytał, a w jego głowie znowu zaczęły kształtować się pytania.
- Ja... ja będę żyć. Będę kims wielkim. - odparł Ślizgon z taką powagą i pewnością siebie, że młody musiał mu uwierzyć - w przyszłości... w twojej teraźniejszości.... w końcu, po raz pierwszy będę z siebie dumny. Po raz pierwszy udowodnię ludziom, że stać mnie na bycie wielkim. - jego głos był przerażający, ale nie pozwalał się oderwać. Harry słuchał tego wszystkiego jak zahipnotyzowany, czekając na dalszy rozwój wydarzeń, choć podświadomie wiedział, że sprawa nie potoczy się dobrze.

Tom szedł ciemną ulicą, z czarnym kapturem zarzuconym na głowę. Było zimno, a biały śnieg skutecznie ograniczał widoczność. Chłopak szedł do pobliskiej mugolskiej wioski, gdzie, szczególnie podczas przerwy zimowej, zbierało się pełno tępych nie magicznych ludzi. Szybkim krokiem mijał kolejne zabudowania, stukając butami o ośnieżony, śliski bruk. Wokół panowała przenikliwa cisza, przerywana świstem lodowatego wiatru i przyciszonymi głosami dochodzącymi z pobliskich karczm i pubów. Riddle uśmiechnął się na myśl o tym, co chce zrobić i zacisnął różdżkę, która trzymał w dłoni pod ciemnym płaszczem.
Skręcił w boczną ulicę, unikając światła latarni, rozświetlających zapadający zmierzch. Nie chciał wielu świadków. Znalazł się w biednej, pijackiej dzielnicy, w której co chwila  był zaczepiany przed biedaków proszących go o kilka monet. On jednak konsekwentnie odpychał ich od siebie, nie siląc się nawet na odpowiedz. Obrzydzali go.
Znalazł się wkrótce na końcu alejki, obok jednego ze sklepów z biżuterią. Schował się za rogiem, usadawiając się tak, aby widzieć, kiedy ktoś podejdzie pod wystawę. Wyciągnął z płaszcza czarny zegarek na łańcuszku i ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się we wskazówki.
Dochodziła jedenasta wieczór.
Wytężył wzrok, wpatrując się w wystawę sklepu jubilerskeigo, przekonany o swojej nieomylności.
Jak na komendę, z naprzeciwległej ulicy wybiegł jakiś młody chłopak ubrany na czarno, rozglądając się nerwowo.
- Jest tu kto? - spytał cicho, kiedy jego piegowata twarz pojawiła się w blasku latarni. Tom wyszedł zza rogu, podchodząc do niego i szybkim ruchem ciągnąc młodego w swoją stronę i już po chwili zniknęli w mroku miasteczka.
Chłopak początkowo próbował się wyrywać, ale wkrótce zaniechał prób uwolnienia się i pozwolił Tomowi wepchnąć go za ciemny róg ulicy.
- Masz to, co chciałem? - spytał ostro, chwytając chłopaka za kołnierz.  Piegus pokiwał szybko głową, wyciągając z kieszeni drogą tabakierkę. Tom wyrwał mu ją z dłoni, oglądając srebrne pudełko, warte fortunę.
- Dobrze. - rzucił lodowato, puszczając koszulę chłopaka, który odetchnął z ulgą. Riddle wrzucił tytoń do kieszeni płaszcza i wyciągnął różdżkę, celując nią prosto w nieszczęśnika, który zszokowany wpatrywał się w jej koniec. Wziął głęboki oddech i szybko, aby mugol nie uciekł, wyszeptał dwa słowa, które już od jakiegoś czasu cisnęły mu się na usta.
- Avada Kedavra. - powiedział,  a z końca jego różdżki wystrzeliło zielone światło. Chłopak wydał z siebie zduszony krzyk, zasłaniając się rękami, ale kilka sekund później padł martwy na ziemię. Tom spojrzał na jego bladą twarz i szeroko otwarte, pełne strachu oczy i usta, na które opadały delikatnie płatki śniegu.
Poczuł we wnętrzu ból- tak silny, że musiał oprzeć się o ścianę, aby się nie przewrócić. Drżącymi rękami wyciągnął z kieszeni wymiętą kartkę, na której napisał skrótową instrukcję tworzenia horkruksów. Przeczytał ją szybko, choć ból w piersiach był tak przejmujący, że nie potrafił skupić się na literach.
W końcu ponownie wskazał różdżką na ciało chłopaka a następnie na swoją pierś, wypowiadając kolejne zaklęcie, z dziedziny tak czarnej magii, że uprzednio wypowiedziane przez niego "Avada Kedavra" było przy tym dziecinną wyliczanką.
- Separantur anima. - powiedział cicho, czując narastający ucisk w piersiach, który w końcu stał się tak bolesny, że Riddle'owi odebrało mowę.
Po chwili wypełnionej niesamowitą agonią, na końcu różdżki Toma rozświetliło się blade, niebieskie światełko, wciąż gasnące i pojawiające się ponownie. Ślizgon otworzył oczy oczarowany, kontemplując piękno oderwanego kawałka duszy. Nie chcąc jednak marnować czasu, lewą ręką wyciągnął z torby, którą zawsze miał przy sobie czarny dziennik z jego inicjałami i nakierował koniec różdżki na zeszyt.
- Colligo. - szepnął cicho i pewnie, choć tak naprawdę wcale nie wiedział, jak rozdzielić  duszę. Robił to po raz pierwszy i nie znał konsekwencji swoich działań. Najwyraźniej jednak jego instynkt był wystarczający, bo niebieskawe światełko oddzieliło się od magicznego przedmiotu i powoli zaczęło lewitowac w stronę dziennika.
Riddle patrzył na tą scenę oczarowany, jakby oddzielona cząstka duszy była najpiękniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widział.
Kiedy światełko zbliżyło się do dziennika, książka zajęła się jego światłem, otwierając się i unosząc, jakby za sprawą Leviosa, a potem z głuchym dźwiękiem upadła na ziemię.
Tom odliczył do dziesięciu, po czym niepewnie podszedł do notesu, podnosząc go z chodnika. Wydawał się całkowicie zwyczajny.
Ślizgon westchnął, ale na jego twarzy pojawił się uśmiech. Był pewien, że mu się udało. Schował dziennik do torby, delikatnym ruchem, jak jego największy skarb i z szerokim, szaleńczym uśmiechem na twarzy, ruszył przed siebie, uprzednio niszcząc ciało zabitego mugola. Czuł niewyjaśnioną wolność i potęgę, która emanowała od niego na tyle wyraźnie, że przez całą drogę powrotną ludzie omijali go szerokim łukiem, za co był naprawdę wdzięczny.
Chciał zacząć śmiać się na cały głos, aby pokazać im wszystkim swoją siłę. Zdrowy rozsądek zmusił go jednak do zachowania spokoju- nie mógł zdradzić się zbyt szybko. Miał jeszcze długą drogę do potęgi.


Droga Do Potęgi || TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz