bonus cz.I

61 5 0
                                    

Postanowiłam napisać coś o początkach znajomości Oboro i Utsuro. Mam nadzieje, że się wam spodoba ;w;

Chłodne powietrze wdarło się do pokoju, skutecznie budząc skurczonego w kącie, leżącego na ziemi w podartym podkoszulku chłopaka. Ten odruchowo zadrżał z zimna i objął ramionami. Żyjąc tak krótko na tym pozbawionym moralności świecie szybko nauczył się, że życie to nie jest magiczna kraina, w której wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Jego tak zwani pseudo rodzice dawno dali mu do zrozumienia, że jest po prostu zbędnym śmieciem i równie dobrze mógłby umrzeć. Jeśli mieliby psa, to prawdopodobnie on miałby lepszą sytuacje. Będąc młodszym liczył, że z biegiem czasu zmieni się ich nastawienie i wszystko będzie dobrze, jednak po co komuś czerpiącemu radość ze sprzedaży narkotyków przejmować się dzieckiem, które jest tylko po to, by dostawać dodatkowe pieniądze na wychowanie. W tym domu jednak nigdy nie były wykorzystane na ten cel. Ewentualnie jakieś marne grosze pozwalające mu egzystować. Mimo, że miał zaledwie siedem lat to psychicznie był zniszczony bardziej niż nie jeden dorosły. Gdy poczuł silnego kopniaka w brzuch wiedział, że musi wstać i być gotowym na kaprysy tych uzależnionych gnojów

- Smarkaczu, kurwa przynieś mi papierosy i to teraz ! - po mieszkaniu rozległ się dość donośny, męski głos

- Ale... wczoraj wypaliliście ostatnią paczkę i więcej już nie ma - burknął cicho

- Gówno prawda ! - uderzył chłopaka nieco mocniej w twarz i zacisnął dłoń na jego szyi. Strach i łzy zupełnie nie wywarły na jego ojczymie wrażenia

- Chce ci się płakać prawda ? - spytał kpiącym głosem - to mi się chce bardziej, bo nie mam czego palić ! Pewnie je ukradłeś i sprzedałeś menelom za marne grosze - westchnął teatralnie i go puścił - tak się teraz dzieci odwdzięczają rodzicom

Oboro klęcząc na ziemi i podpierając się rękami oddychał szybko łapiąc oddech. Jak już się nieco uspokoił i wiedział, że jego płuca zaraz nie wyskoczą to rozmasował policzek

- Ciekawe niby kiedy, skoro od zawsze trzymacie mnie w zamknięciu i pod stałym nadzorem ?! - znalazł w sobie na tyle odwagi, żeby spiorunować wzrokiem stojącego blisko niego mężczyznę.

- Ty mały... - ponownie uniósł swoją rękę, ale po chwili jakby się rozmyślił i zrezygnował - z resztą matka się z tobą policzy jak wróci, o ile łaskawie zdecyduje, że pora przestać dawać dupy wszystkim dookoła... w każdym razie zejdź mi z oczu

-D-dobrze - na wszelki wypadek udawał, że jest posłuszny nie chcąc kolejny raz oderwać. Zanim poszedł do swojego "pokoju" po rzeczy do ubrania - których nie miał nie wiadomo ile - szybkim ruchem zabrał ze stolika mały, pozłacany na rękojeści nóż jego ojczyma. Chłopak miał nie tylko brudną duszę, ale i ręce. Wiele razy spływały po nich litry krwi, często niewinnych osób. Przez to co zrobił, gardzi sobą bardziej niż ktokolwiek może sobie wyobrazić. Otworzył na oścież okno i westchnął ciężko w myślach obiecując sobie, że to już ostatni raz. Sprawnie wyszedł na dach i powoli zaczął przesuwać się w dół tak, aby nie przyciągnąć na siebie uwagi przy pomocy sznurków rozwieszonych między kamienicami, ewentualnie przeskakiwał zwinnym ruchem z balkonu na balkon. Nabrał w tym już sporej wprawy i jakoś nie robiło to na nim wrażenia. Gdy poczuł pod stopami chłód asfaltu zaczął wolno iść przed siebie w kierunku okolic, gdzie przeciętny dorosły wolałby się nie znaleźć. Obracając nożyk w dłoni zastanawiał się czyje życie doda do listy na swoim sumieniu. Z zamyślenia wyrwało go dość silne szarpnięcie za ramie

- Prosze, prosze co my tu mamy ? - mężczyzna zaśmiał się cicho - plac zabaw jest w przeciwną stronę malutki - w krótkim czasie zmniejszył dzielącą ich odległość

Oboro podniósł wzrok i zmierzył mężczyznę obojętnym wzrokiem. Na oko miał trzydzieści lat, czuć było od niego alkohol, a w ręce miał jakąś kopertę. Nie trzeba było być geniuszem, aby wiedzieć, jaka jest jej zawartość. Skoro jest bogaty, to na pewno członek mafii jak nic. Nie sądził, że tak szybko trafi na jednego z nich

- Burdel tak samo - cofnął się nieco do tyłu, jednak nie dlatego, że się go bał.

- Jednak mimo wszystko to ty jesteś w gorszej sytuacji i jak ładnie przestaniesz zgrywać takiego odważnego, to zadbam o to, aby twoja śmierć była szybka i bezbolesna - uśmiechnął się podle i wykorzystując chwile nieuwagi chłopaka przyłożył papieros do jego skóry i trzymał, aż nie został ślad. Oboro syknął cicho i dość mocno wbił mu nożyk między żebra. Mężczyzna najwyraźniej się tego nie spodziewał... w sumie jak każda z jego ofiar nie była nastawiona na to, że nie będzie jej dane dożyć następnego dnia

- Kto by pomyślał, że taki dzieciak potrafi się bronić - w jego oczach było widać złość i niedowierzanie. Nie powstrzymało go to jednak przed wymierzeniem kolejnego ciosu. Walka nie trwała zbyt długo. Oboro wbił ponownie nożyk w jego ciało i położył mu nogę tak, że ten upadł na kolana. Nim z jego ust wydobył się choćby najmniejszy jęk bólu, na jego szyi małe ręce zaciskały się coraz bardziej. Bez najmniejszych oznak wachania bił młodszego chłopaka wolnymi rękami próbując ocalić swoje życie. Oboro skrzywił się lekko i przygryzł wargi, jednak wytrzymał do końca. Po chwili miał pod nogami martwe ciało.
Po chwili milczenia zabrał mu kopertę rzucając ciche "przepraszam". Nagle usłyszał czyjeś kroki, więc nie chcąc być przyłapanym postanowił się oddalić od miejsca zbrodni szybko na tyle, na ile pozwalały mu obrażenia. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że ten ktoś od początku był w ukryciu obserwując tą całą sytuacje i podniósł z ziemi porzucony nożyk uśmiechając się lekko. Nie wiedział kim jest ten dzieciak, ale go zaciekawił. Po krótkim czasie wyciągnął z kieszeni telefon i po wybraniu numeru nacisnął zieloną słuchawkę

- Szefie mamy problem...

Bo szczęście ma rudy kolorWhere stories live. Discover now