Rozdział 14: Kozia mama

56 6 0
                                    

Yay powracam z powrotem z kolejnym rozdziałem z mojego pseudo-specjalu xd Według głosowania Pani Toriel wygrała ^^ (Tak wgl to moja książka ma 100 komów xd) 

Enjoy!

~~----~~

Minął tydzień od występu w programie Mettatona. Stałem się bardziej rozpoznawalny w Podziemiach przez to. Nigdy nie widziałem, żeby ktokolwiek się tak ekscytował moim widokiem. Każdy potwór podchodził do mnie by albo zrobić zdjęcie, albo bym podpisał się, albo by porozmawiać z "gwiazdą". Szczerze mówiąc to było trochę męczące. Na dodatek nie widziałem, żadnego z moich przyjaciół. No może widziałem gdzieś pół-okiem Sansa. 

Siedziałem sobie pod drzewem w Snowdin otulając się mocniej bluzą i zastanawiając się co robić, gdy przyszedł kolejny z potworów. Chociaż ten był jednym z ciekawszych.

Było to małe, żółte stworzonko. Posiadało coś na kształt kolców na głowie, które skojarzyłem z tymi, które mają dinozaury w muzeum, gdzie byłem raz z kilkoma dziećmi z sierocińca. Mówiąc dalej o potworze to miał brązowo-żółtą bluzę, krótkie nóżki z brązowymi bucikami oraz pokryty łuskami ogon. To co było niezwykłe w nim to to, że nie miał rąk. Szczerze mówiąc zaskoczyło mnie to, kiedy podszedł bliżej do mnie i zauważyłem jego braki w kończynach.

- Moge popfłosić o ałtogłapf? - Spytał trzymając w buzi kartkę. 

- Pewnie - odpowiedziałem i wziąłem kawałek papieru oraz wyciągnąłem z kieszeni długopis, który w ostatnim czasie bardzo mi się przydawał - Jak masz na imię?

- Monster Kid! Ale przyjaciele mówią na mnie Kid lub MK - odpowiedział podekscytowany potwór. Napisałem "Pozdrowienia dla Monster Kida" i dałem swój podpis po czym oddałem kartkę - YO! Jestem taki szczęśliwyyyy! Jeszcze tylko od Undyne taki zdobędę i będę w niebie! Dzięki Will! - powiedział. Zabrał kartkę i zaczął biec w stronę Snowdin, lecz wywrócił się i wylądował twarzą w śniegu.

- Nic ci nie jest koleżko? - spytałem lekko rozbawiony.

- Spfokojnie! Fsystko f poszontku! - orzekł po nietypowym powstaniu na równe nogi. Jego kartka od dziwo nie zamokła - Nałka! - krzyknął jeszcze i zniknął mi z pola widzenia.

Westchnąłem cicho. Zastanawiałem się co mam robić, by narazie uniknąć fanów. Może u Toriel w Ruinach jest spokój? Spojrzałem w głąb lasu Snowdin, gdzie drogą idzie się do bramy Ruin. Wstałem spod drzewa, otrzepałem się ze śniegu i ruszyłem w stronę domu kozicy. 

Po jakiś dziesięciu minutach stałem już przed dużymi, fioletowymi wrotami. Położyłem obie ręce na drzwiach i pchnąłem je. Po zamknięciu ich po drugiej stronie, poczułem miłe ciepło Ruin. Po przejściu kilkudziesięciu metrów dotarłem do schodów i wszedłem na górę.

W powietrzu było czuć zapach specjału Toriel, czyli ciasta karmelowo-cynamonowego.

Szybko skierowałem się w stronę salonu, gdzie zauważyłem kozicę siedzącą na fotelu i czytającą książkę pt. "99 sposobów na przygotowanie ślimaków".  Zerknęła znad książki i zauważyła mnie w przejściu.

- O mój! Witaj moje dziecię. - orzekła - Co cię tu sprowadza? 

- Dzień dobry Pani Toriel. Cóż, chciałbym móc odpocząć od dużej ilości fanów. Przez ten występ u Mettatona trochę się ich nazbierało, heh - byłem nieco zażenowany - mogę pobyć tu przez jakiś czas? 

- Oczywiście. Tutaj zawsze będziesz mógł przychodzić Will - odrzekła - Chcesz trochę ciasta? 

- Poproszę - po tych słowach pani koza wstała z fotela i poszła do kuchni, a ja usiadłem przy stole. Po chwili wróciła i postawiła talerz z kawałkiem smacznie wyglądającego ciasta przede mną. Potrawa szybko zniknęła z talerza. 

- Willy. Zamierzasz niedługo opuścić Podziemia, czyż nie? - spytała niespodziewanie.

- Uhh... A mam jakiś powód?

- Raczej tak, zapewnie masz kogoś tam na górze, kto się martwi o ciebie. 

- Cóż... Nie mam niestety... - złapałem się za drugą rękę przypominając sobie, co mi powiedzieli w sierocińcu o rodzicach.

- Jak to? - spytała kozica nie rozumiejąc mojego zachowania.

- Moja mama...  Umarła po moich narodzinach... a ojciec ciężko się rozchorował i... Zmarł kiedy miałem 3 lata. Rodzeństwa nie mam. Po śmierci taty wylądowałem w sierocińcu i przeżyłem tam te całe 13 lat... Bez rodziny - orzekłem. Łzy gromadziły się w moich oczach. Nie lubiłem przypominać sobie o tym. W tak młodym wieku rodzice mnie opuścili... Toriel podeszła do mnie i położyła swoje ręce na moich ramionach.

- Moje dziecię... To jest okropne. Lecz nie martw się! Nie będziesz już sam. Kiedy uda nam się wyjść na powierzchnię, to upewnię się, żeby wziąć na stałe pod nasze skrzydła!

- N-naprawdę? - spojrzałem się na Toriel ze łzami już nie smutku, lecz szczęścia w oczach. I przytuliłem ją. Niby osiągnąłem już prawie dorosłość, ale brakowało mi czyjegoś ciepła... - Dziękuję...

-Wszystko dla dobra moich dzieci - kozica odwzajemniła uścisk z uśmiechem.

Tydzień później

Cały tydzień przebywałem u Toriel. Z pewnością sytuacja na zewnątrz Ruin uspokoiła się co do mnie, lecz i tak nie za bardzo chciałem wracać. Dobrze się tu czułem. 

Siedziałem sobie przy stole i zastanawiałem się, co często się u mnie zdarzało. Kozia mama siedziała niedaleko na fotelu i czytała. 

- Pani Toriel. Mogę się pani coś spytać - odezwałem się otrząsając się z zamyślenia. 

- Pewnie. O co chodzi moje dziecię? - spytała ze spokojem w głosie.

- Jakie było pani pierwsze spotkanie z Frisk? - kozica zamknęła książkę.

- Cóż, było to dawno. Uratowałam ją przed okrutnym kwiatkiem i potem pokazałam jej Ruiny. Podczas pewnego miejsca przetestowałam jej samodzielność. Zostawiłam ją potem z telefonem, gdyż musiałam ogarnąć dom i pewien mały pies zjadł mi mój telefon... Jednak udało mi się jakoś go wydostać i już miałam wracać po nią, gdy zauważyłam ją na podwórzu przed domem. Byłam zaskoczona tym, że sama przeszła przez niebezpieczną część Ruin. W domu pokazałam jej własny pokój, do którego już nie uczęszcza. Zastanawiam się gdzie ona śpi. Wracając, zostawiłam jej kawałek ciasta, kiedy poszła spać. Potem... - wyglądała na trochę speszoną - Chciała pójść dalej. Ja  nie chciałam tego, bo straciłam już kilka ludzkich dzieci, które spadły na dół. Ona nalegała i zmusiła mnie, abym poszła na dół do drzwi. Chciałam być pewna, że sobie poradzi tam na zewnątrz, więc chciałam, by udowodniła swoją siłę. Bo dosyć bolesnej duchowo walce pozwoliłam jej pójść dalej. To wszystko.

- Huh... To naprawdę ciekawe, widać Frisk była bardzo zdeterminowana, nawet jak była taka mała. Cóż, mogę wyjść z Ruin? Trochę już mnie tam nie było. 

- Oczywiście moje dziecię. Nie będę cię zatrzymywać. Jesteś już prawie dorosły - zachichotała i uśmiechnęła się do mnie. 

- W porząsiu. Do zobaczenia - orzekłem i wstałem od stołu i ruszyłem w stronę Snowdin...

~~----~~

Kolejny rozdział napisany ^^ pseudo-specjal nadal trwa, głosujcie w komentarzach z kim chcecie rozdział! Zostali już tylko:

Alphys

Sans + Frisk

Ostatnio nie mam czasu i weny na pisanie rozdziałów... Ale znajduje taki przełom jak teraz ^^' Do następnego!

BOI

| Powieści Podziemi: Księga 1 Przygoda nie z tej ziemi | [NIEAKTUALNE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz