(1)

692 33 6
                                    


Stalowe niebo, na które spoglądam bezczynnie od kilku chwil, upewnia mnie, że pierwszy dzień września nie będzie należał do najprzyjemniejszych. Złowieszcza aura obejmuje swymi mackami cały krajobraz widoczny z okna mojego pokoju, maluje niebo, otula drzewa i krzewy w otaczającym ogrodzie, spowija także wszelkie budynki wyzierające nieśmiało w oddali, barwami przygnębiającej szarości. Gdzieniegdzie dostrzegam jeszcze białe języki porannej mgły skryte w zakamarkach ogrodu, które zanikają wraz z przybywaniem dnia. Natura obwieszcza wyraźnie tak nieubłaganie zbliżający się koniec lata.

Tkwię tak zawieszony przez długie chwile, myślę o wszystkim i o niczym, próbuję poukładać wszystko w całość, chociaż dobrze wiem, że nie jest to możliwe. Zbyt wiele razy podejmowałem starania zrozumienia, zaakceptowania tego, co mam zrobić, by łudzić się chociaż przez moment, że będę w stanie działać zgodnie z sumieniem. Tyle razy pytałem samego siebie: czy mam jeszcze sumienie?

Do tej pory odpowiedź jest mi obca.

Biorę głęboki oddech i zerkam na tarczę srebrnego zegarka, który tkwi na prawej ręce. Dziesiąta. Niedługo trzeba się zbierać. Niechętnie odwracam się od widoku za oknem, który mimo iż nie napawa mnie żadnym optymizmem — nadzieją na lepsze jutro, działa uspokajająco. Każdego kolejnego dnia od ukończenia piątego roku w Hogwarcie, sterczałem przez długie godziny w oknie swojego pokoju i myślałem — szukałem rozwiązania. Na próżno, na marne. Koszmar tego lata narastał z każdym dniem, z każdą kolejną godziną, minutą, sekundą spędzaną w tym domu, coraz bardziej pogrążałem się w życiu, którego nie jestem pewien. Otoczony zewsząd gronem oddanych śmierciożerców, stałem się jednym z nich.

Nie z wyboru ani z wyznawanych przekonań. Z urodzenia — z noszenia nazwiska Malfoyów.

Próbuję odgonić ciążące myśli gdzieś w dal, by choć przez chwilę zaznać wytchnienia, i otaczam wzrokiem opustoszały pokój. Większość potrzebnych przedmiotów znajduje się już w walizce, która rozwarta leży na samym środku pomieszczenia. Zewsząd otacza mnie półmrok. Stawiam ciche kroki na kamiennej posadzce, nie chcę, by ktoś mnie usłyszał i zjawił się tu wcześniej niż jest to konieczne. Chcę odwlec moment pożegnania z rodzicami jak najdalej, bo nie wiem, co mam im powiedzieć, nie wiem, jak się zachować.

Obwiniam ich za wszystko — każdy koszmar, który miał miejsce tego lata. Za stanie się śmierciożercą, za skazanie na wieczną służbę czarnej magii, za wykonywanie poleceń Voldemorta, za zmuszenie do wykonania rzeczy ponad moje siły. Lecz w moich rękach leży teraz ich życie. I tak bardzo się boję, że zawiodę — nie dam rady, a oni poniosą konsekwencje za niepowodzenie na równi ze mną.

Dlatego muszę to zrobić. Nie mam innego wyjścia.

Zgarniam z idealnie posłanego łóżka stos wyprasowanych koszul, przyniesionych niedługo wcześniej przez skrzatkę, potem dokładam kilka podręczników, arkusze papieru, pióro. I zamykam kufer. Znów zerkam na zegarek. Już czas.

Otaczam więc ostatni raz wzrokiem swój pokój, miejsce, w którym tkwiłem beznadziejnie ostatnie dwa miesiące prawie bez przerwy i wyrywałem z najgłębszych zakamarków swojej duszy powody ciągłego istnienia. A chociaż był to czas udręczony nadzwyczaj, oddałbym wszystko, by trwał nadal — nie musiałbym opuszczać domu i rozpoczynać kolejnego roku w Hogwarcie. Zbyt wiele mam do zrobienia i fakt ten przeraża mnie okrutnie.

Kiedy zakładam czarną marynarkę i podnoszę z ziemi kufer, gotowy do drogi, słyszę podniesione głosy dobiegające zza drzwi. Waham się tylko przez moment, potem podchodzę spiesznie i uchylam je ostrożnie, by być w stanie usłyszeć każde słowo.

— Tylko się z nim pożegnam — dobiega mnie głos ojca, nieco podenerwowany. Potem słyszę matkę.

— Lucjuszu...— zaczyna spokojnie. — To nie jest dobry moment. Wiesz, że jest zestresowany samym wyjazdem, a wy... wy... — zawiesza na chwilę głos. Potem dodaje: — wy nie mieliście ostatnio zbyt dobrych relacji.

NAZNACZENIE | Draco Malfoy FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz