(22)

162 10 3
                                    


Teodor Nott był zadziwiającą postacią. Mocno nieodgadnioną, często nieprzewidywalną, wybitnie inteligentną i przyćmiewającą innych Ślizgonów i nie-Ślizgonów tak monumentalną wyniosłością. Idealnie równy i ledwo słyszalny chód, ustabilizowany oddech, przenikliwy wzrok i fakt, że jeśli Teodor Nott nie miał na coś odpowiedzi, ona zwyczajnie nie istniała.

Jednak tego ranka moją głowę przeszywa jedna jedyna myśl: Teodor Nott jest skończonym kretynem. Zabini myśli podobnie, co wnioskuję z głośnego jęku, który wydobywa się z jego ust i niesie po dormitorium tak żałośnie, jak to tylko możliwe.

Trzaśnięcie drzwiami, poprzedzające wejście Teodora Notta, nie mogło być tak głośne, bo on nigdy nie trzaska – potrafi wemknąć się i wymknąć niezauważony, mimo to właśnie dzisiejszego poranka drzwi wydają dźwięk tak przenikliwy jak to tylko możliwe. Winię za to puste butelki Ognistej Whisky walające się po podłodze, chociaż może bardziej powinienem winić siebie. Albo Zabiniego. Dochodzę do wniosku, że druga opcja przysparza mniejszych wyrzutów sumienia.

— Zabini, więcej z tobą... — mruczę w kierunku opartego o ścianę Ślizgona, unosząc lekko zaspane powieki. Są ciężkie, stanowczo zbyt ciężkie, by otworzyć szeroko oczy i przynajmniej poudawać, że nie jest aż tak źle. Ale jest. Czuję piasek pod powiekami, łupiący ból rozsadzający mi głowę od środka i to podłe uczucie w ustach, które sprawia, że najchętniej wypiłbym całą wodę z jeziora na hogwarckich błoniach.

— Na twoim miejscu, Malfoy, nie dawałbym deklaracji, których potem nie będę potrafił spełnić – wchodzi mi w słowo Nott, przystając na samym środku dormitorium.

Staje nad nami wyprostowany, z rękoma podpartymi pod boki i tak zwyczajnie spogląda na ten żałosny widok, który ja mogę sobie tylko wyobrazić. Dwójka nawalonych Ślizgonów leżąca w półśnie na podłodze między łóżkami, w pomiętych, brudnych ubraniach, otoczona zewsząd pustymi butelkami po Ognistej Whisky, pudełkami z niedojedzoną pizzą, która była genialną zachcianką Zabiniego numer jeden i kawałkami ciasta czekoladowego, czyli zachcianki numer dwa.

— Daruj sobie – rzucam leniwie z stronę chłopaka i chociaż moje mięśnie odmawiają posłuszeństwa, próbuję resztkami sił podnieść się z podłogi. Draco Malfoy musi w jakiś sposób odzyskać tak boleśnie utraconą godność. – I lepiej zajmij się Zabinim, jeśli tak bardzo ci się nudzi.

Nott cmoka sceptycznie, ale w momencie, w którym ja staję na nogi i przysiadam na skraju swojego łóżka, schyla się w stronę Blaise'a. Chwyta go pod ramię i próbuje podnieść jego bezwładne ciało.

— Rusz się, Zabini, nie możesz być aż tak wstawiony – mówi.

— Wierz mi, może – odpowiadam, przypominając sobie, ile Whisky przewinęło się wczoraj przez ręce chłopaka. – Ale...miał dobry powód...należało mu się.

Nott nie komentuje. Po wyrazie jego twarzy wnioskuję, że dobry powód może nie być aż tak dobry w jego mniemaniu, jednak przejmowanie się tym, co sądzi Teodor jest ostatnią rzeczą, o jakiej teraz myślę.

— Teodorze, nienawidzę cię – słyszę zachrypnięty głos Blaise'a, który z pomocą Notta ląduje właśnie na łóżku.

— I nawzajem – odpowiada tamten. – Pozwól, że oszczędzę sobie koszmaru ściągania twojego odzienia i butów, i zrobisz to sam... jak wrócisz do stanu swojej ślizgońskiej doskonałości.

Głośne chrapnięcie wydobywające się z ust Zabiniego tylko potwierdza, że jest mu zwyczajnie wszystko jedno. Nott narzuca na niego kołdrę i odwraca się w moją stronę.

NAZNACZENIE | Draco Malfoy FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz