(20)

116 11 4
                                    


Wiesz, że dom przestaje być domem, kiedy nie czujesz się w nim już bezpiecznie.

Kiedy ściany zdają się przytłaczać z każdej strony, kiedy jego zapach staje się ciężki i nieznośny, kiedy własne łóżko sprawia, że cudem staje się zaśnięcie, a i tak po każdej nocy budzisz się z krzykiem, zlany zimnym potem i zastanawiasz się czy to wciąż koszmar senny czy już koszmar na jawie. Potem dociera do ciebie, że już od dawna obydwa nie różnią się między sobą nawet odrobinę.

Wgapiam się bez słowa w mrok, próbując uspokoić oddech. Jeden, dwa, jeden, dwa... Gdy już mi się to udaje, zaczynają docierać do mnie dźwięki, które próbuję zidentyfikować. Szuranie, trzaskanie drzwiami, podniesione głosy, potem szepty i tak przez kolejne dłużące się sekundy. Bez ruchu nasłuchuję kroków.

Nie wiem, która godzina, ale czuję, że to już. Że przyszła na mnie pora. Ale się nie ruszam, nawet nie drgnę, żeby zrobić to, co powinienem — wstać, przebrać się, zejść na dół, gdzie oni czekają i gdzie w końcu pojawi się on.

Potem zza drzwi dobiega niepewne pukanie.

Nie reaguję, ale słyszę, jak drzwi uchylają się leciutko, wpuszczając do mojej sypialni batalię dźwięków, potem znów się przymykają i na nowo następuje względna cisza. Ale coś się zmieniło — ktoś tu ze mną jest. Słyszę nerwowy, niekontrolowany oddech, niespokojne dreptanie w miejscu.

— Maxine, możesz mówić — chrypię w końcu, zaskoczony, że tym razem głos nie ugrzązł mi w gardle. Potem leniwie podnoszę się na łóżku.

— Pani Malfoy rozkazała... — szepcze skrzatka. — ...poprosiła... panicz Malfoy powinien zejść już na dół, już wszyscy są...

— Milcz, Maxine... — przerywam jej. Niechętnie obracam głowę w stronę, gdzie znajduje się skrzatka, w mroku dostrzegam jedynie jej błyszczące oczy. — Idź stąd...

— Panicz Malfoy...

— Wynoś się, Maxine.

Nie ruszam się z miejsca, dopóki nieostrożne trzaśnięcie drzwiami nie oznajmia, że jestem znów całkiem sam. Potem zwlekam się z łóżka, czując jak każda wymęczona część mojego ciała daje o sobie znać. Podnoszę się i ledwo utrzymuję równowagę, ratuje mnie poręcz łóżka, której w ostatniej chwili się łapię. Wiem, że jeśli zejdę tam w takim stanie, będzie to ostatnie, co zrobię w życiu.

***

Lustro na korytarzu daje mi nadzieję, że nie wyglądam aż tak źle, jak się czuję. Wrak człowieka. Wrak wielkiego Draco Malfoya, który jeszcze kilka miesięcy temu dumnie kroczył tymi korytarzami, czuł się panem życia i śmierci, był panem życia i śmierci... nie wiem, gdzie on się podział.

Wołanie matki dobiega mnie coraz głośniej, jestem pewien, że jest już niedaleko, a ja wciąż wgapiam się w swoje odbicie i zastanawiam się, czy oni wszyscy widzą, że pod tą skorupą znajduje się roztrzaskany na kawałki wrak.

— Draco? — Matka wyłania się zza rogu i przystaje kilka kroków ode mnie. — Już czas, żebyś dołączył... — waha się przez chwilę, potem mówi: — Wszystko dobrze?

Najgłupsze pytanie na świecie. Co mógłbym jej odpowiedzieć?

Nie odpowiadam nic. Przez kilka sekund wgapiam się jeszcze w swoje puste tęczówki, by potem odwrócić się jakby nigdy nic i bez słowa przechodzę obok matki i powoli schodzę po schodach. Ona idzie za mną, przyspiesza, na ostatnim stopniu kładzie dłoń na moim ramieniu i zaciska ją znacząco — wiem, że mam się zatrzymać.

NAZNACZENIE | Draco Malfoy FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz