(4)

310 24 4
                                    


Spoglądam na majaczące w oddali mury Hogwartu bez słowa. Myślami wciąż wracam do sytuacji w pociągu, do pozostawionego Pottera, tym samym uświadamiam sobie po raz kolejny, jak blisko było niepowodzenie. Wiem, że nie mogę nigdy więcej pozwolić sobie na coś takiego — nigdy więcej.

W powozie, który zajmuję z Blaisem i Pansy, jest całkiem cicho. Wiem, że zaczynają czuć się nieswojo w moim towarzystwie, jakby od poprzedniego roku coś zmieniło się w naszych relacjach i teraz jesteśmy sobie całkiem obcy. Nie wiem, czy chcę, by tak było, ale nic nie umiem na to poradzić. Pansy zawsze była blisko, na każde zawołanie, zupełnie z własnej woli i szczerze mówiąc, pasowało mi to nadzwyczaj. Nie musiałem się wysilać, szukać, ani zabiegać — o nic i o nikogo. Robiła moje prace domowe, słuchała, kiedy było trzeba, znikała, gdy miałem jej dość, i pojawiała się zupełnie niezmieniona na kolejne polecenie. Była ze mną ciałem, gdy potrzebowałem bliskości, i trwała duszą w momentach, gdy samotność nie była mi na rękę. Wątpię, bym kiedykolwiek przyznał się przed nią, że po prostu przez te ostatnie lata czułem się bezpieczniej, mając ją tuż obok.

Teraz jakby wszystko prysnęło.

Ciężko mi nawet spoglądać w jej twarz bez nuty obrzydzenia, nie wobec niej — wobec samego siebie. Widzę w jej oczach uczucie i mocne przywiązanie, którego nawet gdybym chciał, nie potrafię odwzajemnić. A wiem, że ona czeka.

W pewnej chwili na potwierdzenie dręczących myśli, ręka Pansy przybliża się do mojej i ląduje ostrożnie na mojej dłoni. Wiem, że leciutko zadrżała, ale wbrew jej obawom — nie strącam jej. Wiem, że będę żałować.

Nie odwracam jednak wzroku w jej stronę, zaszczycam moim spojrzeniem jedynie krajobraz za oknem powozu. Noc ogarnęła swoimi mackami cały teren Hogwartu, a jedynie nadzwyczaj mocno świecący księżyc i inne gwiazdy pozwalają dostrzegać choć w nieznacznym stopniu potężne mury zamku. Zbliżamy się coraz bardziej, a ja na samą myśl przekroczenia progu właśnie tego miejsca — drżę okrutnie.

I chociaż tak ciężko było mi do tej pory przyznać się przed samym sobą, teraz myśl ta wypływa na wierzch niepowstrzymana — boję się. Tak bardzo się boję.

Że sobie nie poradzę, że zawiodę, że ich nie uratuję.

— Draco? — słyszę cichy głos Pansy. Zaciska mocniej swoją dłoń na mojej i dopiero wtedy zauważam, że jesteśmy na miejscu.

— Idę — rzucam obojętnie w przestrzeń, nie spoglądając na dziewczynę i zabieram rękę. Ostatni raz, Pansy. Ostatni raz.

Opuszczam powóz naprędce i ruszam krok w krok z Zabinim. Mkniemy bez słowa w kierunku mosiężnych drzwi wejściowych, a serce zaczyna bić mi mocniej z każdą sekundą, jakby miało w końcu wydrzeć się z mojej klatki piersiowej. Unoszę głowę wysoko i z niewzruszoną miną pokonuję kolejne metry. Nikt nie może się dowiedzieć, że Draco Malfoy się boi. Nikt.

Kiedy poprzedzające nas dotąd tłumy uczniów przekraczają próg zamku, przychodzi kolej na nas. Na mnie i Zabiniego. Mam wrażenie, że w pewnym momencie waham się i zatrzymuję na ułamki sekund — bo nie wiem, co będzie dalej i tak mocno niepewność ta mnie przeraża. Unoszę nieco wzrok, który pada na zaskoczoną twarz Blaisa. Brązowe oczy przyjaciela zdają się wyczytywać z mojej twarzy dosłownie wszystko — strach, niepewność, zawahanie. Skina więc zachęcająco głową w kierunku wejścia.

I gdy robię właśnie ten jeden krok, przekraczając próg Hogwartu — wiem, że nie ma odwrotu. Że już jest po wszystkim.

Przemierzamy bez słowa korytarz główny, podążając tuż za grupką zdenerwowanych pierwszorocznych. Widać, zarówno po zdenerwowanych twarzach, jak i niepewnym zachowaniu, że nie bardzo wiedzą, co się dzieje i co mają robić. W pewnym momencie podchodzi do nich McGonagall i udziela podstawowych informacji.

NAZNACZENIE | Draco Malfoy FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz