Pierwszy tydzień września mija zadziwiająco szybko, jakby czas spieszył nadzwyczaj mocno, przelatując dzień w dzień przez palce. Gdy nastaje sobotnie popołudnie, opadam zmęczony na fotel w Pokoju Wspólnym, w samym kącie pomieszczenia, by skryć się przed wścibskimi i ciekawskimi oczami, których nie brakuje nawet wśród Ślizgonów. Opieram się leniwie na oparciu i przymykam oczy, ignorując wszelkie dźwięki dokoła — chcę choć przez chwilę odpocząć, nabrać sił, chociaż mam wrażenie, że te uszły ze mnie całkowicie przez ostatnie dni.
Już dawno nie byłem tak słaby. Bezużyteczny.
Przed oczami wciąż mam niewzruszoną ścianę na siódmym piętrze, która powoli staje się moim koszmarem, nocną marą — i bezskutecznie próbuję ją poskromić. Znów zaczynam głowić się nad tym, co się dzieje w tym roku i dlaczego Pokój Życzeń pozostaje głuchy na moje błagania. Ale nie znam odpowiedzi i nic, co do tej pory próbowałem zrobić nie działa.
Wciąż.
Zmieniałem formułowane prośby po stokroć, błagałem, prosiłem, czekałem i wracałem na nowo. A gdy potężny mur trwał przede mną niezmieniony, zacząłem rzucać na oślep wszelkie znane mi zaklęcia, przeklinając rozpaczliwie swoją niedołężność i brak umiejętności, które sprowadzą na mnie najgorsze — gniew i karę za poniesioną porażkę. Przed oczami znów staje mi wyniosła postać Voldemorta, przepełnione bezwzględnością oczy i uniesiona różdżka, potem czerwony błysk.
Otwieram oczy natychmiast, dociera do mnie, że mój oddech jest znacznie przyspieszony, a serce bije nienaturalnie szybko. Rozglądam się ostrożnie wokół, ale na szczęście nikt z obecnych w Pokoju Wspólnym nie zwraca na mnie uwagi. Potrzebuję kilku chwil, by się uspokoić i przestać drżeć na sam widok jego postaci.
I tak jest za każdym razem — kiedy tylko przymykam oczy, kiedy tylko próbuję zasnąć, on pojawia się w moim umyśle i często mam wrażenie, że jakimś sposobem nawet tutaj przejmuje kontrolę nade mną — nad myślami, nad ciałem. Zaczynam zastanawiać się, czy nie jest to jego sposób na przypominanie mi o tym, co mam zrobić, a z każdym kolejnym dniem Voldemort zdaje się być coraz bardziej zniecierpliwiony.
Tymczasem ja nie zrobiłem nic, kompletnie nic.
Ucisk w żołądku odrywa mnie na moment od przygnębiających myśli i dopiero teraz uświadamiam sobie, że dzisiejszego dnia pominąłem już dwa posiłki — śniadanie i obiad, a do kolacji zostało jeszcze sporo czasu. Tak samo jak wczoraj, przedwczoraj i zapewne jeszcze wcześniej. I chociaż wiem, że przełknięcie czegokolwiek znów będzie graniczyło z cudem, obiecuję sobie, że dzisiaj udam się do Wielkiej Sali w wyznaczonym czasie kolacji i wmuszę w siebie cokolwiek. Inaczej nie dam rady nawet dożyć dnia mojej śmierci.
Bo wszystko wskazuje, że jej nie uniknę.
Zagryzam nerwowo wargę, by powstrzymać jęk rozpaczy, który chce wydobyć się z mojego gardła. Mam ochotę krzyczeć z bezsilności, błagać o jakąkolwiek pomoc, potem myślę o ucieczce od tego wszystkiego — zastanawiam się jakby to było tak po prostu zniknąć. Czy on w ogóle by mnie szukał? Jak długo dałbym radę trwać w ukryciu? Prycham pod nosem, gdy dociera do mnie głupota bijąca z tego pragnienia. On znalazłby mnie wszędzie — tylko po to, by wymierzyć karę za nieposłuszeństwo, za zdradę, której Voldemort nie toleruje.
Mama.
I wiem, że nie mogę tak zwyczajnie uciec, że nie mogę się poddać, bo to ode mnie zależy jej przetrwanie. I ojca.
Każdego kolejnego dnia po informacji o jego aresztowaniu przeglądałem skrupulatnie Proroka Codziennego w poszukiwaniu choćby strzępek wiadomości, jakichkolwiek wzmianek czy insynuacji, ale prócz tego, że Lucjusz Malfoy został umieszczony w Azkabanie, nie napisali zupełnie nic. Za każdym razem dane było mi odkładać gazetę z ulgą, bo nie napisali o mamie. A to znaczy, że wciąż udaje jej się ukrywać i jest jeszcze bezpieczna.
CZYTASZ
NAZNACZENIE | Draco Malfoy FF
FanfictionDraco Malfoy przeżył właśnie najgorsze wakacje w życiu, a kolejny - szósty rok nauki w Hogwarcie, wcale nie zapowiada się lepiej. Ma do wykonania zadanie niebywałe, mocno wykraczające ponad jego możliwości i umiejętności, a zwłaszcza przekonania. Ni...