Słoneczny wrzesień dobiega końca nim zdążę się obejrzeć, a jego miejsce zajmuje październik, który już od pierwszego dnia swojego panowania oświadcza jasno i wyraźnie, że pogoda nie będzie nas rozpieszczać. Deszcz nie ustępuje od samego rana, a mocno zachmurzone niebo w żadnym wypadku nie daje nadziei na jakiekolwiek polepszenie. Dlatego też zdecydowana większość uczniów kręci się bezcelowo po zamku przez cały dzień, a ci zmuszeni do wyjścia na dwór i uczestniczenia w zajęciach w plenerze przeklinają wszystko dokoła, nie szczędząc złorzeczących słów. Filch sterczy wytrwale przy drzwiach wejściowych z miotłą w ręce i wyczekuje na kolejną turę uczniów wracających z zajęć zielarstwa czy opieki nad magicznymi zwierzętami, którym już niedługo ze złośliwym uśmiechem na ustach wręczy po kolei miotłę i ścierkę do posprzątania wszechobecnego teraz błota.
Mijam go bez słowa, podążając za Zabinim do Wielkiej Sali, gdzie za chwilę powinna rozpocząć się kolacja. Gdy tylko stajemy w progu, dociera do nas tupot spieszących kroków i wrzaski, które docierają zza uchylonych lekko drzwi wyjściowych - wracają. Dudnienie deszczu przeplata się teraz z podniesionymi głosami i chlupoczącymi krokami, a gdy pierwsza grupka uczniów staje w korytarzu, zostawiając na posadzce obfite plamy błota i ściekającej z ich ubrań wody, Filch zagradza im drogę prawie natychmiast.
- Stać, ani kroku dalej - krzyczy przejęty i wyciąga w stronę dwójki zmarzniętych Puchonów starą miotłę obleczoną u dołu brudną szmatą. Nie sądzę, by na wiele zdał się ten ułomny przyrząd czyszczący, ale sądząc po minie woźnego, nie spocznie póki każdy z uczniów nie wykona swojego zadania. - Wyczyścić po sobie, porządnie, Larson... patrz, ile niesiesz błocka...
Kilkanaście sekund później kolejka jest już tak duża, że część z nich musi stać na zewnątrz i czekać na swoją kolej. Podniesione głosy wypełniają teraz korytarz. Kiedy zimno z dworu dociera do nas, wzdrygam się i ruszam dalej. Mija nas podenerwowana McGonagall, do której najwyraźniej dotarło zawzięte działanie Filcha, które zaczynało narażać nie tyle zdrowie, co po części życie uczniów.
- Jest w swoim żywiole, cnie? - śmieje się Blaise, skinając w stronę podekscytowanego swoją rolą woźnego.
- W końcu ma co robić - stwierdzam.
Zajmujemy wolne miejsca przy końcu stołu, z dala od innych Ślizgonów i czekamy kilka dobrych minut na pojawienie się pierwszych półmisków z jedzeniem. Spoglądam na Blaise'a, który odkąd tylko zjawiliśmy się w Wielkiej Sali wpatruje się w niewielki arkusz pergaminu leżący przed nim na stole. Potem pytam:
- Co to?
Chłopak przerywa dotychczasową czynność, podnosi głowę i dopiero, gdy skinam w stronę pergaminu, tłumaczy:
- Ach, to... wiadomość od matki, dostałem wcześniej i próbuję wykrzesać z niej coś więcej niż te parę zdań, które powtarza od początku roku...
Słucham uważnie każdego słowa Zabiniego, mając nadzieję, że w jakiś niezwykły sposób wiadomości od jego rodziców będą miały jakikolwiek wpływ na to, co dzieje się z moimi. Nie wiem jak i dlaczego miałoby się tak stać, ale po prostu muszę chwytać się strzępków nadziei nawet tam, gdzie nie ma najmniejszego prawa ich być.
-...musi tu być coś więcej niż „wszystko w porządku, nic się nie dzieje, uważaj na siebie" - cytuje fragmenty wiadomości, które powtarzają się za każdym razem. Widać, że z każdym słowem jest coraz mocniej poirytowany, co w zupełności rozumiem.
- Pewnie nie może więcej napisać - stwierdzam po chwili ciszy, gdy Blaise wyciąga z kieszeni różdżkę i dźga coraz mocniej w pomięty już list.
CZYTASZ
NAZNACZENIE | Draco Malfoy FF
FanfictionDraco Malfoy przeżył właśnie najgorsze wakacje w życiu, a kolejny - szósty rok nauki w Hogwarcie, wcale nie zapowiada się lepiej. Ma do wykonania zadanie niebywałe, mocno wykraczające ponad jego możliwości i umiejętności, a zwłaszcza przekonania. Ni...