(3)

316 29 0
                                    


— Draco... — Pusty głos Voldemorta dobiega mnie niczym lodowaty powiew, przeszywa swymi mackami na wskroś, tak, że na chwilę tracę dech w piersiach. — ... Draco, mój chłopcze, podejdź tu.

Wysoka, posągowa postać spogląda na mnie z wyższością i wyciąga białą, zdawałoby się zbyt kruchą jak na człowieka, dłoń w moim kierunku. Czarna szata spływa lekko po jego ciele, a każdy jego ruch jest ledwo dostrzegalny, jakby unosił się nad ziemią — latał. Wpatruję się w niego przerażony, nie mogąc zrobić ani kroku. Mam wrażenie, że moje ciało zastygło w miejscu, zesztywniało całkowicie pod wpływem jego głosu, jego wyniosłości — pod wpływem samej obecności Lorda Voldemorta zatraciłem sposobność poruszania się o własnych siłach. Spoglądam z lękiem w jego puste oczy, mam wrażenie, że nie wykonawszy jego rozkazu, zginę na miejscu.

W pewnym momencie czuję mocny uścisk ojca na ramieniu, który popycha mnie w stronę Czarnego Pana. Nabieram nieco pewności, chociaż wewnątrz drżę okrutnie.

— Draco, idź — szepcze Lucjusz, skłaniając głowę przed swoim panem. To samo robi matka.

Wykonuję kilka niepewnych kroków, staram się nadzwyczaj, by powstrzymać drżenie nóg. Nie może wiedzieć, że się boję. Nie może. Ale potem uświadamiam sobie, z kim mam do czynienia i już wiem, że wyczuwa moją panikę bez trudu. Usta Lorda Voldemorta pozostają jednak niewzruszone, chociaż spodziewałem się perfidnego uśmiechu ironii bądź wściekłości. Ten jednak trwa nadal w monumentalnej pozycji i spogląda na mnie z wyczekiwaniem.

Przełykam mocno ślinę, która zaległa mi w gardle i podążam przed siebie. Moje kroki odbijają się głuchym echem w opustoszałym lochu, gdzie znajduje się tylko długi czarny stół otoczony sporą ilością równie czarnych krzeseł. Zazwyczaj są z nami oddani Śmierciożercy, którzy zajmują każde miejsce przy stole. Co do jednego.

Teraz jednak jestem tu tylko ja i on. I moi rodzice, których jednak zostawiam za sobą, bo on chce mnie mieć przy sobie — tuż przy sobie.

— Wspaniale, Draco — mówi przeciągle i zaszczyca swoim spojrzeniem, gdy znajduję się zaledwie kilka kroków od niego. To znak, że wystarczy — przystaję. Lord Voldemort nie toleruje zbytniej bliskości innych. — Zrozumiałeś wszystko? — pyta.

Zimny głos przeszywa mój umysł, jakby wwiercał się w niego, by odczytać całą zawartość.

Przytakuję. Skinam głową na znak zrozumienia, a jedyne, co daję radę z siebie wydobyć to ciche, ale stanowcze: tak, Panie.

— Wspaniale, Draconie. Wspaniale. — Po sali roznosi się jego pusty śmiech, jest mocno rozradowany. Potem dodaje: — Naprawisz tę szafkę, by Śmierciożercy mogli dostać się do Hogwartu, jak najszybciej...

Podkreśla ostatnie słowo, a ja natychmiast potakuję, nie patrząc mu w oczy. Wbijam wzrok w kamienną posadzkę, nieśmiało oświetloną przez pochodnie tkwiące w ścianach komnaty. Nie mam odwagi unieść głowy.

— A potem go zabijesz... — słyszę cichy, przenikliwy syk.

Nagle wszystko się rozmazuje.

Stoję przy oknie w pokoju i bez ruchu wpatruję się w krajobraz za oknem. Mimo iż jest już początek lata, pogoda za oknem nie dopisuje. Szare chmury górują nad światem, za chwilę zapewne będzie padać. W pewnym momencie dobiegają mnie poruszone odgłosy zza drzwi, a nim zdążę się odwrócić i wyjrzeć na korytarz, zostają otwarte na oścież.

Spoglądam zaskoczony na sylwetki Lucjusza i Narcyzy Malfoyów, którzy zatrzymują się nieopodal. Są wyraźnie pobudzeni, jakby właśnie wydarzyło się coś niezwykłego. Matka wpatruje się z zaciśniętymi ustami w dywan, a ojciec obdarza mnie troskliwym spojrzeniem, jakby miał zrobić to ostatni raz. Ostatni.

NAZNACZENIE | Draco Malfoy FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz