Chociaż nie jestem tu pierwszy raz, gabinet McGonagall wciąż pozostaje miejscem, w którym czuję się nieswojo i mam ochotę jak najszybciej znaleźć się gdzieś indziej. Teraz nie mam wyboru — zaproszony gestem jej ręki, zamykam za sobą drzwi i zajmuję miejsce naprzeciwko niej, przy mosiężnym, dębowym biurku, które znajduje się na samym środku pomieszczenia. Kiedy ostatnio odbywałem szlaban w tym miejscu, razem z Shacklebolt i przeklętymi Gryfonami, układ mebli był nieco inny, dwie uczniowskie ławki, cztery niewygodne krzesełka i sterta papierów do ogarnięcia przez długie, nudne godziny.
Teraz jest inaczej. Czeka na mnie wygodny fotel, opustoszały blat, na którym nie widzę niczego, co mogłoby zwiastować kolejną pracę w szkolnych dokumentach, i ona — a raczej jej intensywny, surowy wzrok, którym obdarza mnie znad okularów.
— Cieszę się, że chociaż tym razem zjawił się pan o czasie — mówi spokojnie i kładzie dłonie na blacie biurka, nachylając się nieco w moją stronę. Mam wrażenie, że jej wzrok czyta ze mnie jak z otwartej księgi i nic nie pozostaje dla niej tajemnicą. Przełykam nerwowo ślinę, ale staram się nie okazać nic, żadnych emocji, żadnego gestu, który mógłby zdradzić mój strach. Brak odpowiedzi z mojej strony nie wytrąca jej z równowagi. McGonagall zdaje się być perfekcyjnie opanowana, jakby doskonale wiedziała z kim i z czym ma właśnie do czynienia. — Panie Malfoy, skoro jest pan tu już drugi raz w ciągu tego semestru, a zdecydowanie powinien pan znaleźć się w tym miejscu częściej, zważywszy na pańskie podejście do nauki w tym roku, które, o dziwo, jest jeszcze bardziej lekceważące niż w latach ubiegłych, czy ma pan coś do powiedzenia?
Milczę. Nie patrzę na nią, bo wiem, że przegrałbym natychmiast. Spoglądam więc na jej dłonie, które tkwią bez ruchu, szczupłe, pomarszczone, i czekam. Sam nie wiem na co.
— Cokolwiek? — Ona nie ustaje.
Wzruszam ramionami obojętnie, potem podnoszę wzrok.
— Po prostu zapomniałem — odpowiadam cicho, mocno poirytowany samym faktem, że muszę tłumaczyć się przed kimś, kto nic nie wie, nic nie rozumie i ocenia mnie, to, co robię przez pryzmat swojego wąskiego mniemania o świecie.
— Kolejny raz, panie Malfoy? — W głosie McGonagall wyczuwam spore niedowierzanie.
— Mam sporo na głowie — mówię. Gdyby tylko dała spokój, nie drążyła tematu i tak zwyczajnie pozwoliła odbębnić ten przeklęty szlaban...
Ciche westchnięcie wydobywa się w ust profesorki, zaplata teraz dłonie w koszyczek i ciągnie dalej, czym jestem mocno zmęczony. Spoglądam na zegarek, a kolejne cenne minuty uciekają w popłochu.
— Każdy ma, ale to nie może być wymówka za każdym razem, panie Malfoy. Jest pan tu po to, aby się uczyć. — Ledwo powstrzymuję parsknięcie. Chciałbym. — A z tego, co wiem, nie tylko na moje zajęcia przychodzi pan nieprzygotowany, profesor Slughorn...
— Bez urazy — przerywam jej natychmiast szorstko, zupełnie nie tak, jak powinienem zachować się w tej sytuacji. Szybko dodaję: — Pani profesor. Ale to profesor Snape jest opiekunem mojego domu i to on powinien zajmować się prawieniem mi morałów odnośnie tego wszystkiego.
Przygryzam wargę, by nie powiedzieć niczego więcej, bo wiem, że efekt mógłby być koszmarny.
Ona tylko przytakuje.
— Rozumiem, że profesor Snape zajmie się tym na tyle szybko, by mógł pan zakończyć ten rok z satysfakcjonującymi efektami. — Gdyby tylko wiedziała, o czym mówi. — Jeśli więc chodzi o zajęcia z transmutacji, skoro wybrał je pan rozmyślnie i celowo, dlaczego prezentuje pan takie lekceważące podejście już na samym początku?
CZYTASZ
NAZNACZENIE | Draco Malfoy FF
FanficDraco Malfoy przeżył właśnie najgorsze wakacje w życiu, a kolejny - szósty rok nauki w Hogwarcie, wcale nie zapowiada się lepiej. Ma do wykonania zadanie niebywałe, mocno wykraczające ponad jego możliwości i umiejętności, a zwłaszcza przekonania. Ni...