Pomimo wielu sytuacji, w których wyraźnie dawałaś mi do zrozumienia, że mnie lubisz, ty dalej przy przyjaciółkach wywracałaś oczami i naśladowałaś odgłosy wymiotów, gdy o mnie wspominały, jakbyś nie mogła znieść mojej obecności. Nie mówiąc już o tym, gdy ktoś powiedział ci, że ładnie byśmy razem wyglądali. A sama prowokowałaś sytuację, które pozwalały ci spędzić ze mną czas. Tak jak wtedy gdy spotkałem cię w parku z twoim rodzeństwem. Rzucali w ciebie śnieżkami, a ty, w czapce całej już białej od śniegu i czerwonych policzkach, śmiałaś się głośno, próbując niezdarnie robić własne kule. Rozpoznałaś mnie, gdy twój brat rzucił się na ciebie.
- Dzieciaki, atakujcie tego chłopaka, zasłużył sobie! - krzyknęłaś i wskazałaś na mnie palcem. Spiąłem się, mając nadzieję, że dzieciaki nie są jednak na tyle odważne. Pomyliłem się. Kilka minut później leżałem na plecach w śnieżnej zaspie, całkowicie zasypany śniegiem. Twój śmiech był tak głośny i szczery, że gdy podeszłaś aby pomóc mi wstać, pociągnąłem cię abyś upadła prosto na mnie.
- To była bardzo chamska zagrywka - powiedziałem poważnie, kładąc drugą rękę na twojej talii.
- Znam gorsze - odparłaś i wytarłaś w moją twarz swoją rękawiczkę. Płatki śniegu dostały się do mojej buzi i nosa, a policzki piekły niemiłosiernie. Zrzuciłem cię z siebie, zgrabnym ruchem łapiąc śnieg w dłoń i rzucając w twoją twarz. Ominął cię jednak o kilka centymetrów. - Myślałam, że stać cię na więcej, Schistad - powiedziałaś, wstając z ziemi. Otrzepałaś spodnie, oczywiście całkiem przypadkowo, nad moją twarzą. Zaraz po tym podałaś mi rękę i jako, że nie miałem już siły na kolejną walkę, ująłem ją i wstałem.
- Byłem w drodze do mojej chorej babci. Nie wiem jak wytłumaczysz jej, że jej wnuk nie dotarł na czas. - Próbowałem nie sprawiać wrażenie kłamcy. Ty jednak to szybko wyłapałaś, jakbyś doskonale mnie znała.
- Myślę, że się z nią dogadam. - Puściłaś oczko, uśmiechając się uroczo. - A często robisz za czerwonego kaptura czy to jednorazowa sprawa? - zapytałaś, gdy przeszliśmy na ławkę, która pomimo pogody była sucha. Czułem zimną wodę spływającą po wcięciu na plecach, nos miałem całkowicie zmarznięty, a ręce, pomimo rękawiczek, wydawały się chcieć odpaść. Jak się okazało suchość była jedyną zaletą ławki, bo czułem że pośladki również zaczynają mi marznąć.
- Mogę ci zdradzić tą tajemnicę jak przejdziemy w jakieś cieplejsze i suchsze miejsce - powiedziałem i stanąłem na nogi. Moje ciało zaczynało się trząść, a zęby szczękać o siebie.
- To może ty lepiej idź już do babci. - Nie wstałaś. Zasmuciło mnie to, bo nie tego się spodziewałem. - Ja jeszcze posiedzę z nimi na dworze. Do zobaczenia w szkole. - Wydawałaś się niezadowolona ze swojej decyzji. Ja też nie byłem z niej zadowolony. Nie chciałem jednak naciskać, bo mogłoby się okazać, że mi zależy. W tamtym momencie miałem wrażenie, że ty też byś tego nie chciała.