Uczymy się żyć z pewnymi rzeczami. Na przykład z sąsiadką z drugiego piętra, która zawsze kradnie nasze kupony rabatowe z gazetek. Albo z tym, że gdy kroimy cebulę to płaczemy. Albo z mamą, która nigdy nie okazywała nam miłość. Uczymy się żyć ze sobą. Ze swoimi emocjami. Ze swoimi myślami. Z tym, że nie wstaniemy lewą nogą z łóżka albo woda w wannie zawsze będzie dla nas za zimna. Uczymy się liczyć do dziesięciu i jak nie dać sobie złamać serca.
Czasami jednak nadchodzi taki dzień, że sąsiadka się przeprowadza iść kraść kupony komuś innemu. Albo odnajdujemy sposób na niepłakanie przy krojeniu cebuli. Albo mama nas przytula. Zapominamy jak to jest znać siebie. Pokazujemy światu emocje, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Myśli wydają się nie być nasze. Nie ma dla nas znaczenia lewa czy prawa noga, a zamiast kąpieli, bierzemy szybkie prysznice. Do dziesięciu liczymy aby się uspokoić gdy serce pęka na miliony kawałków.
Przypominam sobie twoją twarz. Delikatny uśmiech, malujący się na twojej twarzy gdy ukradkiem łapałaś ze mną, nic nie znaczące jeszcze wtedy, spojrzenia. Nagi brzuch, na którym pocałunki składałem gdy miało to już jakieś znaczenie. To nie tak, że pozwoliłem ci odejść. Chciałaś tego. To był ten jeden, jedyny raz, gdy wiedziałem, co myślisz. Tak doskonale znałem wtedy twoje myśli jakby były moje. I serce mi drży gdy myślę o tym, że to koniec historii o tobie. Chociaż niebo wciąż takie same, a pary dalej całują się za filarem.